Nie, szanowny panie, to książka. Podejrzany ochoczo uniósł palto, pod którym rzeczywiście leżała książka: dość gruba, w skórzanej brązowej oprawie. Jedno z dwojga: albo jakieś paskudztwo, albo coś politycznego. Inaczej – po co chować? Ale policmajster nie miał teraz głowy do zakazanych lektur. – Co mi do tego – burknął z rozdrażnieniem. – Co to za maniera czepiać się o głupstwa nieznajomego człowieka... I poszedł sobie dalej, żeby zejść ścieżką do miasta. Rozmowny pan rzucił w ślad za nim: – Mnie i Donat Sawwicz wymawia, że za bardzo się narzucam i dokuczam ludziom. Przepraszam. W głosie, którym wypowiedziano te słowa, nie było nawet cienia urazy. Lagrange zatrzymał się jak wkopany, ale nie dlatego, że pożałował swego grubiaństwa, tylko na dźwięk imienia doktora. Pułkownik wrócił do altanki i popatrzył na nieznajomego uważniej. Odnotował ufnie rozwarte błękitne oczy, miękką linię warg, dziecinne, naiwne pochylenie jasnowłosej głowy. – Jest pan zapewne jednym z pacjentów doktora Korowina? – upewnił się najgrzeczniej w świecie. – Nie – odpowiedział blondyn i znowu wcale się nie obraził. – Jestem teraz zupełnie zdrów. Ale wcześniej rzeczywiście leczyłem się u Donata Sawwicza. On i teraz mną się http://www.wroclawsegreguje.pl – Nie powinno was tutaj być. – To dzieci, moja droga. Tylko dzieci. Musieliśmy. Rainie nie miała ochoty na dalsze pouczenia. Walt służył kiedyś w wojsku jako sanitariusz. Znał się na swoim fachu, a co się stało, to się nie odstanie. Przeniosła wzrok na rannego. Był to starszy mężczyzna o krótkich, ostrzyżonych najeża siwych włosach. Miał na sobie znoszone brązowe spodnie i niebieską flanelową koszulę, a na ręku skromny złoty zegarek, jaki można dostać w nagrodę za dwadzieścia lat służby. Postrzelony w górną część klatki piersiowej krwawił niemiłosiernie. Czerwona plama przesiąkała przez gazowe bandaże. – A reszta? – zdołał wyszeptać. – Nikomu nic nie jest, Bradley – odparł stanowczo Walt. – Martw się lepiej o swój pechowy tyłek. Że też dałeś się tak podejść. – Podłączył kroplówkę, bo ranny tracił coraz więcej krwi.
Cieszyłem się miesiąc, dwa. Na trzeci zmęczyłem się radością. Kiedyś rankiem (ona jeszcze spała) wyszedłem z domu, wziąłem fiakra i kazałem się wieźć na dworzec. Pojechałem do Paryża. A jej zostawiłem liścik: że niby mieszkanie do końca roku opłacone, pieniądze w szkatułce, wybacz, żegnaj. Opowiadano mi potem, że ona, obudziwszy się i liścik przeczytawszy, wyskoczyła z Sprawdź przebadania i miną miesiące, zanim policja przez to wszystko przebrnie. Quincy szacował, że w szkole tych rozmiarów odnaleźć można tysiące odcisków butów i linii papilarnych. Dokumentacja miejsca przestępstwa rozrośnie się pewnie do kilku tomów. – To tutaj zastałam Walta i Emery’ego przy Bradleyu Brownie – przerwała te rozmyślania Rainie, wskazując zakrwawione miejsce na przecięciu dwóch szerokich korytarzy. Spojrzała na Quincy’ego wyczekująco. – Brown był przytomny? – Tak. Zapytałam go, czy coś widział, ale powiedział, że nie. Usłyszał strzały, zaczął biec korytarzem, skręcił w prawo i bum. Quincy odwrócił się w prawo, gdzie na podłodze widniały zarysy trzech ciał. – To wszystko stało się tam? – Tak sądzimy. – Na korytarzu, nie w klasie.