– Jakie?

nie został po nich ślad. Kobieta była wyraźnie podekscytowana tym, że bie¬ rze udział w jakiejś tajnej misji. Quincy, Rainie i Kimberly wyglądali upior¬ nie blado i ledwo trzymali się na nogach. Burze się skończyły, ale niebo wciąż było zachmurzone, a pasy startowe mokre od deszczu. Wokół samolotu uwijali się ludzie w pomarańczowych kurtkach. Ładowali bagaże do luku. Rainie widziała przez okno, jak wydają sobie jakieś polecenia, ale nie słyszała ani słowa. Kimberly usiadła przy samym oknie i prawie natychmiast zasnęła. Rainie zajmowała środkowy fotel. Quincy siedział po prawej stronie, z nierucho¬ mą, martwą twarzą. Rainie jeden raz dotknęła jego dłoni, ale ją odsunął Drugi raz nie próbowała. - Kiedy zmarła moja matka, znienawidziłem ojca - powiedział. - Dlaczego umarła? - Zawał. Miała zaledwie trzydzieści cztery lata. Nikt się nie spodzie¬ wał. - To chyba nie była wina twojego ojca? - Byłem jeszcze chłopcem. Uważałem, że ojciec może wszystko, więc uznałem, że to on jest wszystkiemu winien. Wielokrotnie pytałem go, dla¬ czego zmarła. Zawsze odpowiadał tak samo: Bo umarła. - Zdarza się - stwierdziła Rainie. http://www.ua-polska.pl/media/ Szeryf Amity znów się uśmiechnął. Pochylił się nad starym drewnianym stołem i oparł o blat. - Podobasz mi się - powiedział prosto z mostu - ale nie myśl, że jestem głupi. - Nie wiem, o co ci chodzi... - Nie jestem tym, z kim chciałabyś zjeść dziś kolację. - Luke - wyznała ponuro -jest strasznym gadułą! - Szeryf Hayes jest moim przyjacielem. Dobrze, że w Oregonie też rodzą się tacy ludzie. Ale jeszcze tego wieczoru ja zostanę twoim przyjacie- \ lem. - O, naprawdę? Kelnerka przyniosła talerze. Gdy tylko odeszła, Vince powiedział: - Zjedz żeberka. Potem pokażę ci samochód Amandy.

Kiedy telefon stojący na stoliku wreszcie zadzwonił, Rainie omal nie wyskoczyła ze skóry. - Cholera! - rzuciła i pośpiesznie zerknęła na Kimberly. - Cholera! - zgodziła się Kimberly. Godzina trzynasta. O wiele później, niż oczekiwały. Dlatego obie były takie spięte. Rainie chwyciła słuchawkę, nim telefon zadzwonił drugi raz. Sprawdź nie do zniesienia. Mary poczuła się nagle opuszczona i niepocieszona. Podciągnęła sweter i zapięła pod szyję. - Może... Może jednak zjem jedną czekoladkę - powiedziała cicho. Podał jej pudełko. Wzięła jedną, nie patrząc na niego. W tym momencie zrozumiała, że wpadł w jej sidła. 211 - Pan też musi jedną zjeść - rzuciła energicznie. - Nie będę się czuła taka winna, jeśli podzielę się nimi z panem. - Podała mu czekoladkę, sobie też wzięła, a następnie odstawiła pudełko na półkę. Teraz nie mógł się już wycofać. Prawdziwie południowa grzeczność. Uniosła czekoladkę. Nie miał wyjścia, więc uczynił to samo. -Na zdrowie! - powiedziała i włożyła czekoladową kulkę od ust. W chwilę później Phil de Beers niechętnie zrobił to samo.