- Zaraz tu przyjdą... to on ich nasłał. On! - Jaki on? - Santos złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął. - Nikt tu nie przyjdzie. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Posłuchaj, nie słychać już syren. Pojechali. Przestała się szamotać, ale wciąż drżała, nieprzytomna z przerażenia. - Nic nie rozumiesz. Nic nie rozumiesz - powtórzyła. - Przyśle ich... powiedział, że ich przyśle. Po chwili wreszcie się uspokoiła. Zupełnie wyczerpana, osunęła się w ramiona Santosa, on zaś zaprowadził ją w kąt sali, gdzie pod ścianą leżał jakiś stary materac. - Chcesz o tym porozmawiać? Nie odpowiadała przez długą chwilę, ale Santos miał wrażenie, że chce mu opowiedzieć o sobie. Że musi zebrać siły, uporządkować myśli i że zaraz zacznie. - Myślałam, że to po mnie - zaczęła głuchym głosem. - Myślałam, że... to on ich przysłał. - Myślałaś, że szukają cię gliny? Skinęła głową i skuliła się jeszcze bardziej. - Dlaczego? - mruknął Santos bardziej do siebie niż do dziewczyny. - Mówisz, że to on ich nasłał na ciebie. To znaczy kto? - Mój ojczym. On też jest gliną. Groził mi, krzyczał, żebym nie próbowała uciekać, bo i tak mnie znajdzie. Znajdzie, a potem... Nie dokończyła. Santos mógł się tylko domyślać, czym facet mógł jej grozić, skoro była tak śmiertelnie wystraszona. Do tej pory też musiał się z nią obchodzić okropnie, inaczej nie uciekłaby z domu. Sukinsyn. Santos splótł palce, oparł brodę na dłoniach. - Mieszkam z mamą. Jest fajna, ale ojciec był strasznym kutasem. Lał mnie. Już nie żyje. Domyślam się, że twój ojczym jest niewiele lepszy. - Nienawidzę go - powiedziała z zaciekłością. - On... mnie dotyka. Santos zesztywniał na te słowa. - I dlatego uciekłaś. http://www.topfakty.pl Był do niej podobny, tak mówili wszyscy znajomi. Ilekroć spoglądał w lustro, dziękował Bogu za to podobieństwo. Nie zniósłby, gdyby każdego ranka, patrząc na swoje odbicie, musiał przypominać sobie Willy’ego Smitha. - Dzwoniła dzisiaj pani Rosewood. No tak, pomyślał, nowa szkolna psycholożka, następna naprawiaczka świata. - Wspaniale. Tylko jej nam jeszcze brakowało. - W przyszłym tygodniu zaczynasz szkołę. Musimy zrobić zakupy. - Matka odłożyła sandwicza i wytarła usta serwetką. Zesztywniał. Wiedział, co to oznacza. Dzisiaj, jutro albo pojutrze matka przyprowadzi „przyjaciela”. Nagle znajdą się pieniądze na ubranie, na wizyty u lekarza, na książki. Nienawidził tego. - Niczego nie potrzebuję. - Nie? - Ugryzła kolejny kęs i popiła piwem. - A te pięć centymetrów, które urosłeś przez lato? Nie sądzisz, że stare spodnie będą za krótkie? - Nie przejmuj się. - Zmiął opakowanie po sandwiczu i wrzucił do pustej torby na zakupy. - Zaoszczędziłem trochę forsy z tego, co zarobiłem. Sam sobie kupię ubranie. - Musisz iść do dentysty. Pani Rosewood mówi, że twoje oceny... - Co ona wie? - przerwał ze złością, zerwał się na równe nogi i zmierzył matkę wściekłym spojrzeniem. - Czy ten stary babsztyl nie może zostawić nas w spokoju? Lucia też się podniosła, rozzłoszczona nie mniej niż syn.
Nie chciała potwierdzić, że urodziła się i wychowała kilka mil od tego miejsca, lecz pozbyła się lokalnej wymowy. W CIA nie należało wyróżniać się akcentem. Rozejrzała się. Piękno krajobrazu zapierało dech w piersiach. - Tu jest jak w raju - zauważyła. Rezydencja leżała nad rzeką. Widać stąd było posiadłości rozciągające się na drugim brzegu, a na horyzoncie - morze. Zakole Rzeki miało swój basen i ukwieconą altanę, w której stały miękkie fotele, zachęcające do wypoczynku. Wysokie drzewa rzucały przyjemny cień. W centrum ogrodu szumiała fontanna. Przy brzegu rzeki widać było molo, do którego przycumowano niedużą żaglówkę i luksusowy jacht, - To wszystko z apanaży w tajnych służbach? - spytała Klara. - Skądże! - roześmiał się Bryce. - Posiadłość od pokoleń należy do mojej rodziny. To dom rodziców. - Są na emeryturze? Sprawdź Przy śniadaniu specjalnie usiadła obok Rose Delacroix. Nie mogła zostawić dziewczyny na pastwę kuzyna, choć niewykluczone, że Kilcairn postanowił żerować na jej współczuciu. Hrabia nie sięgnął po jeszcze ciepły numer „London Timesa” leżący przy jego łokciu, tylko posmarował chleb masłem i rozparł się na krześle, patrząc na nią takim samym wyczekującym wzrokiem jak Rose. Alexandra spojrzała na nową podopieczną, żałując, że nie może być z nią sama podczas pierwszego decydującego spotkania. Dziewczyna miała śliczną twarz, ale całą uwagę patrzących przyciągała krzykliwa suknia. Sądząc po reakcji Kilcairna, nie była to pierwsza klęska Rosę, jeśli chodzi o ubiór. Trzeba będzie przejrzeć jej garderobę. Uśmiechnęła się miło. - Proszę mi powiedzieć, panno Delacroix, co najbardziej pani w sobie lubi? - O, rany. - Młoda dama poczerwieniała. - Mama twierdzi, że moją najcenniejszą rzeczą jest wygląd.