lodówką, w której z trudem zmieści się sześciopak piwa.

Nie, pomyślała, wpatrzona w wiosło na ścianie; musi to zrobić sama. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu czegokolwiek, co pomogłoby jej się uwolnić, ale niczego nie dostrzegła. Wracała wzrokiem do wiosła. Gdyby udało jej się jakoś go dosięgnąć, mogłaby uderzyć porywaczkę, ogłuszyć ją i zdobyć kluczyki. Och, dałaby dużo, żeby odwrócić sytuację, zamknąć tę sukę w klatce i przechadzać się po pomieszczeniu z paralizatorem i kanistrem benzyny. Przyglądała się wiosłu. Drewniane, pomalowane w czerwone, białe i niebieskie paski, wydaje się na tyle ciężkie, że da się nim ogłuszyć kobietę. I właśnie to chciała zrobić. O ile oczywiście wymyśli sposób, żeby je dosięgnąć. Czuła kołysanie łodzi i wiedziała, że znajduje się przy przystani. Porywaczka twierdziła, że nikt nie usłyszy jej krzyków, ale to chyba kłamstwo. O1ivia rozróżniała krzyki mew i głosy ludzi, warkot silników, ale wszystkie dźwięki docierały do niej, jakby stłumione, zapewne dlatego, że była tu sama, i poprzez szelesty i skrobanie szczurów podświadomie nasłuchiwała kroków porywaczki. Wcześniej, tuż po odejściu wariatki, krzyczała, gdy była przekonana, że zaraz spłonie żywcem. Zdjęła buty, waliła nimi w pręty klatki, głuchy odgłos niósł się echem po pomieszczeniu. Ale nikt jej nie słyszał. Nikt nie wszedł na pokład „Merry Annę”, jeśli wierzyć wypłowiałemu napisowi na kamizelce ratunkowej. Teraz, ochrypła od krzyku, kuliła się w kącie swej celi, obserwowała, jak gaśnie blask zachodzącego słońca i pomieszczenie ponownie pogrąża się w ciemności. To straszne. http://www.tarczeprostokatne.com.pl/media/ – Moi? – zapytała zalotnie, wskazując palcem siebie. Zmarszczył brwi i zmierzył ją badawczym wzrokiem od stóp do głów. – Tuk, mydlę, że się nadajesz. Nieźle, Henlz. – Roześmiała się. – Ty też się nadajesz. A żebyś wiedziała. – Samce tego gatunku słyną ze skromności – mruknęła do Mandy, zamykając kasę. Wyszła zza lady, podeszła do męża, cmoknęła go w policzek. – O co chodzi, tak naprawdę? – Pytałaś, co się dzieje. Uznałem, że czas, żebyś się dowiedziała. Spoważniała. – Powinnam się martwić? Zawahał się. Najchętniej powiedziałby, że nie, ale teraz postanowił grać w otwarte karty. – Właściwie nie. W każdym razie jeszcze nie teraz i nie nami. Ale dzieje się coś bardzo dziwnego. Dostrzegł jej parasolkę przy drzwiach, otworzył ją, szarmanckim gestem podał żonie ramię i wyprowadził na dwór. Deszcz bębnił w chodniki, szumiał w rynsztoku. Malarze,

nazwisko w Nowym Orleanie, co? Że niby taki świetny z niego policjant? Nabrał wszystkich, dosłownie wszystkich. – Nakręcała się, w oczach rozbłysła nienawiść. – Nie chcę psuć twojej wizji bohatera, ale prawda jest taka, że Rick Bentz to kawał drania. Wypalony glina, do tego kiepski. Zabił dziecko, mówił ci o tym? – Uniosła brwi. Wręcz biła od niej radość, że może opowiadać o Bentzu i ma słuchaczkę chciwie chłonącą jej słowa. – Twój mąż to dno, O1ivio. A ty? No cóż, miałaś pecha, że też za niego wyszłaś. Wiesz Sprawdź Dwanaście lat później Pogadamy za sześć tygodni. Melinda Jaskiel była nieugięta. Zdecydowana. Rick Bentz stał na werandzie i czuł, jak telefon komórkowy przykleja mu się do ucha w dusznym upale bagien Luizjany. Zrozumiał, że szefowa się nie ugnie. Pot spływał mu z nosa. Spojrzał na czubek kuli tkwiący między kamiennymi płytami na patio. Bolały go plecy, każdy krok przynosił ból, ale nikomu się do tego nie przyzna, a już zwłaszcza nie Jaskiel. Jako szefowa nowoorleańskiego wydziału zabójstw mogła go przywrócić od czynnej służby. Albo nie. Wszystko od niej zależało. Po raz kolejny Melinda Jaskiel trzymała jego los w swoich rękach. Po raz kolejny ją błagał. – Posłuchaj, muszę pracować. – Irytował go żałosny ton własnego głosu. – Żeby wrócić, musisz być w świetnej formie, na sto procent, może na sto dziesięć. Zacisnął zęby. W upalnym słońcu Luizjany z bagien otaczających domek ukryty wśród