Otóż okazało się, że nie. Po powrocie do stolicy hrabia zameldował Najjaśniejszemu Panu, że ojciec Witalis jest wyznawcą wątpliwej teorii ekonomicznej, dopatrującej się prawdziwego bogactwa kraju nie w zasobach naturalnych, lecz w pracowitości mieszkańców. Dobrze tak mówić archimandrycie, kiedy mieszkańców ma szczególnych: mnichów, wykonujących wszystkie prace jako swoje ćwiczenia zakonne, do tego jeszcze bez żadnego wynagrodzenia. Stoi taki pracownik przy maszynie do tłoczenia oleju czy przy tokarce i ani o rodzinie nie myśli, ani o butelce, tylko jakby nigdy nic duszę swoją zbawia. Stąd i jakość produkcji, i jej niewyobrażalna dla konkurentów taniość. Dla państwa rosyjskiego ten model ekonomiczny zdecydowanie się nie nadawał, ale w granicach powierzonego ojcu Witalisowi archipelagu przynosił zaiste wspaniałe owoce. Można powiedzieć, że klasztor ze wszystkimi swoimi osadami, fermami, służbami gospodarczymi przypominał nieduże państwo, może nie suwerenne, ale w każdym razie w pełni samorządne i podlegające wyłącznie gubernialnemu archijerejowi, przewielebnemu Mitrofaniuszowi. Liczba zakonników i nowicjuszy na wyspach doszła za ojca Witalisa do półtora tysiąca, a ludność głównej osady, w której oprócz braci żyło także mnóstwo pracowników najemnych z rodzinami i domownikami, nie ustępowała liczebnością powiatowemu miastu, zwłaszcza jeśli doliczyć jeszcze pątników, których strumień, wbrew obawom przeora, nie tylko nie wysechł, ale jeszcze wielokrotnie się zwiększył. Teraz, kiedy gospodarka klasztorna stanęła mocno na nogach, czcigodny ojciec zapewne chętnie obszedłby się nawet bez pielgrzymów, którzy http://www.studium-medyczne.biz.pl dwadzieścia sążni dalej wpadała do jeziora. – To jest właśnie domek pławowego. – Lew Nikołajewicz wskazał na ciemny sześcian, którego biały, słomiany dach połyskiwał pod księżycem. – A więc w żaden sposób nie mogę iść z panem? Berdyczowski pokiwał głową. Wolał się nie odzywać, bo zęby miał mocno zaciśnięte i obawiał się, że jeśli da im swobodę, zaczną haniebnie szczękać. – No to w imię Boże – powiedział z przejęciem wierny sekundant. – Będę czekał na pana tu, przy kaplicy Pożegnalnej. W razie czego proszę krzyczeć, od razu przybiegnę. Zamiast odpowiedzieć, Matwiej Bencjonowicz niezręcznie objął nowego przyjaciela, na sekundę przygarnął go do piersi, machnął ręką i ruszył w kierunku chatki. Do północy zostały jeszcze dwie minuty, ale i przejść musiał tyle co nic, nawet nie dwieście kroków, najwyżej półtorej setki. Głupstwa jakieś – mówił do siebie w duchu podprokurator, wpatrując się w chatynkę. I
wyłącznie wedle własnego uznania. Jem foie gras bez żadnego poczucia winy, a jeśli chce mi się bawić w doktora, to się bawię. Z absolutnym spokojem ducha. A czy pan by pożałował połowy swoich dochodów w zamian za mocny sen, zdrowy apetyt i harmonię z własną duszą? Pan Matwiej tylko ręce rozłożył, bo krępował się odpowiadać na to pytanie. Nie będzie przecież plótł milionerowi o dwanaściorgu dzieci i o spłacaniu pożyczki na domek z ogródkiem. Sprawdź lub Margie, tak jak przez ostatnie sześć lat, kiedy we cztery dzieliły się wszystkimi problemami. Ale nie mogła. To prawda, że jej dzieci przeżywały koszmar, tylko że podobno przez Danny’ego cierpieli wszyscy mieszkańcy Bakersville. Więc ona, jego matka, powinna za to zapłacić. – A jeśli... jeśli Danny to zrobił? – odważyła się po raz pierwszy zapytać, spoglądając niepewnie na bogatego i wziętego prawnika, w którego rękach spoczywała ich przyszłość. – A jeśli eksperci zbadają Danny’ego i dojdą do wniosku, że jest mordercą? – Właśnie to próbuję wam wytłumaczyć. W tym procesie nie chodzi o to, czy Danny zabił, ale czy zabije znowu. Sąd dla nieletnich wyznaczy psychologa, który zbada chłopca, jego osobowość, przeszłość, skłonności do brutalnych zachowań i przeanalizuje wszystkie te dane, a to zajmie trochę czasu. Kiedy już skończy, spisze raport. W tym przypadku z racji rodzaju zbrodni, o którą Danny jest oskarżony, psycholog zapewne złoży dwa oświadczenia. W jednym, zakładając winę Danny’ego, oszacuje prawdopodobieństwo popełnienia przez