Mark odwrócił się i zamarł.

- Panna Tamsin zostanie tutaj. - Wasza Wysokość też powinien. - Nie, mój dom jest w Renouys. Gdy tylko uporządkuję wszystkie sprawy, które zaniedbał Jean-Paul, wyjeżdżam. - Zawsze stąd rządzono krajem - powtórzył z uporem kamerdyner. - Już podjąłem decyzję - uciął szorstko Mark. Od chwili śmierci Jeana-Paula czuł się jak schwytany w pułapkę. Musiał zapewnić sobie choć minimum wolności, inaczej zwariuje. - Panna Ingrid na pewno nie będzie miała... - Panna Ingrid nie ma tu nic do rzeczy, i przestań mnie wreszcie wypytywać! Twarz kamerdynera przybrała wyraz urażonej niewin¬ności. - Ja? Wypytywać? Waszą Wysokość? Gdzieżbym śmiał! Mark tylko się uśmiechnął i spojrzał na zegarek. - Monsieur Lavac przyjdzie o dziewiątej, powiadasz...To jeszcze jest trochę czasu. Czy panna Ingrid zeszła już na śniadanie? - Nie, Wasza Wysokość. - Och, co za szkoda... W takim razie chyba pójdę na mały spacer. - Świetny pomysł. Południowy stok jest bardzo przy¬jemny o tej porze dnia - zgodził się Dominik i odwrócił głowę, by ukryć chytry uśmieszek. Mark wziął prysznic w rekordowym tempie, wskoczył w dżinsy, włożył koszulę i sięgał właśnie po buty, gdy nie¬oczekiwanie powodowany nagłym impulsem postanowił wyjść z zamku boso. Szybko tego pożałował. Alejka między marmurowymi schodami a trawnikiem była wysypana żwi¬rem, który boleśnie wbijał mu się w stopy. Mark skrzywił się mimo woli, a Tammy roześmiała się na ten widok. - Chyba Wasza Wysokość zapomniał swoich książęcych bamboszy. - Często chodzę boso - oznajmił z godnością Mark. - Aha. A ja często chadzam w koronie. Pomyślał, że w życiu nie widział równie ujmującego uśmiechu. http://www.spwysoka.pl/media/ - Nie ma mowy! - Zdecydowanie podszedł do niej i mocno chwycił ją za ramiona. Musiał przemówić jej do rozsądku. - Zrozum, cały ten twój plan jest bez sensu. Tym razem nie zamierzała pozwolić, by jego bliskość wy¬trąciła ją z równowagi. Spokojnie spojrzała mu prosto w oczy. - Dlaczego? To jedyne sensowne wyjście z sytuacji. - Przyjechałaś zajmować się siostrzeńcem... - zaczął, lecz weszła mu w słowo: - Przyjechałam dopilnować, by był szczęśliwy. Przekonałam się, że Henry cię potrzebuje, a ty rzeczywiście po¬trafisz się nim zająć. Potrzebuje miłości, a ty mu ją dasz. - Ja? Ale ja go wcale nie kocham! - Nie? - Zaśmiała się cichutko. - Nawet jeśli jeszcze nie, to jesteś na najlepszej drodze. Nie miałeś serca go zo¬stawić. Wiem o wszystkim, co robiłeś, znam każdy twój krok. Każdy... - Jakim cudem?! - Mam swoich informatorów... Nie potrafiłeś zostawić Henry'ego nawet wtedy, gdy zasnął. Nie mogłeś znieść my¬śli, że go zawiedziesz, jeśli się przypadkiem obudzi, a ciebie nie będzie, prawda? Do tej pory broniłeś się przed miłością. Wolisz się do nikogo nie przywiązywać. Zmieniasz kobiety jak rękawiczki. Ale z Henrym jest inaczej. Jego nie możesz rzucić z lęku czy niechęci przed uwikłaniem się w coś po¬ ważniejszego. Dlatego on cię wyleczy z uciekania przed uczuciem. Nie możesz przez całe życie uciekać. Mark oniemiał na dobrą chwilę. - A czy tobie nie przyszło do głowy, że ja wcale nie chcę się zmieniać? Jest mi dobrze tak, jak jest.

i położył obok siebie. Nieoczekiwanie Motyl sfrunął z Róży. Usiadł na szalu Małego Księcia i mówił swym niezmiennie uwodzicielskim głosem: - Jesteś bardzo pięknym kwiatem. Nie spotkałem dotąd kwiatu tak pięknego jak ty, o tak cudownych płatkach, o tak niezwykłym zapachu i tak wspaniałym nektarze... Mały Książę był zdumiony. Motyl uznał za kwiat jego szal! Zaskoczony przysunął się do Róży i cicho ją poprosił: Sprawdź - Dobra, zostawmy ją. Teraz chodzi o Henry'ego. Przy¬kro mi, ale muszę go zabrać. - Przykro mi, ale go nie oddam. - Wyjaśniłem ci przecież, jaka jest sytuacja! - Tak. Broitenburg potrzebuje Henry'ego. Henry jednak nie potrzebuje Broitenburga - skwitowała rzeczowo. – Ty jesteś gotów poświęcić jedno małe dziecko dla dobra pań¬ stwa, ale ja nie. Nie muszę być psychologiem, żeby stwier¬dzić poważne zahamowania w jego rozwoju. Nie mogę mu zaoferować korony ani przekazać władzy, ale dostanie ode mnie miłość, a właśnie to jest mu niezbędne do życia. - Wstała na znak, że rozmowa zakończona. - Rozumiem two¬je racje i naprawdę chciałabym ci pomóc. Niestety, żądasz niemożliwego. Podniósł się również. Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety. Stała przed nim drobna, bosa, w spranych do granic możliwości dżin¬sach i bawełnianej koszulce, bez śladu makijażu, a przecież imponująca w swoim zdecydowaniu, nieugiętości i sile. Jego wzrok powędrował ku jej wspaniałym włosom. Miał ochotę ich dotknąć. - Na tym chyba zakończymy, książę. Po prostu czasem nie ma dobrego wyjścia. - Jest jedno. - Doprawdy? - zdziwiła się uprzejmie.