Musiała uciec z Summerhill, pobyć choć przez chwilę sama.

Pociągnęła go do domu, do sypialni z ogromnym, miękkim łożem. Bryza znad Missisipi poruszała koronkowymi firankami w otwartych oknach. Plamy światła tańczyły po podłodze i ścianach, kładły się na łóżku. Razem zanurzyli się w pościeli. Opromienione słonecznym blaskiem chwile rozciągały się w czasie, aż sam czas stanął w miejscu. Santos spełniał szeptane namiętnie życzenia Glorii. Odwzajemniała mu się tym samym. Zaspokajali się w sposób niezwykły i doskonały, na przemian czule i szorstko, pospiesznie i leniwie. Dopiero teraz Gloria zrozumiała, ostatecznie i do końca, co to znaczy naprawdę być kobietą. Zlani potem, zdyszani, spleceni w uścisku, odpoczywali potem w milczeniu. Santos nie odsunął się od niej, chociaż nie miała złudzeń co do jego uczuć. Przesuwała palcami po jego piersi, rozkoszując się mocnym, muskularnym ciałem. - Jesteś rozczarowany? - spytała cicho. - Nie. - Uniósł głowę, spojrzał jej w oczy. - A ty? Potrząsnęła głową. - Było cudownie. Uśmiechnął się, mile połechtany i zajął się oglądaniem sufitu ozdobionego kunsztownym plafonem. Gloria poszła za jego wzrokiem. - To szczególne miejsce, prawda? - Mhm. - Objął ją mocniej. - Wiesz już, co z nim zrobisz? - Nie. Nie mam żadnych planów. - Przytuliła policzek do jego piersi, myśląc na przemian o nim i o sobie, o chwili obecnej i o przyszłości. - To miejsce nasycone jest historią. Jest fragmentem historii Luizjany. Jest w nim coś niezwykłego, magicznego. Jedynego w swoim rodzaju i cudownego. Nie powinnam tu nic zmieniać. Wzięła głęboki oddech. - Poza tym kobiety, które tu mieszkały, zasługują na to, by o nich pamiętać. Może nie są moralnymi wzorami, ale należą do historii. - Ty możesz tu zamieszkać. Pokręciła głową. - Chciałabym, ale za daleko do hotelu. Poza tym czułabym się samotna. Chyba żebyś ty ze mną zamieszkał. Ta myśl przyszła jej do głowy niespodziewanie, lecz szybko ją odrzuciła. Nie powinna myśleć o wiązaniu się z Santosem. Ani o miłości. Nie zanosiło się na to, by podobne nadzieje miały się kiedykolwiek spełnić. Po co narażać się na ból? Zbyt wiele przeszli, żeby myśleć o wspólnej przyszłości. - Na czym stanęliśmy? - zapytał, przerywając jej rozmyślania. - Muszę podjąć decyzje dotyczące hotelu. Wprowadzić pewne zmiany - westchnęła. - Mój ojciec z pewnością nie pochwaliłby tych pomysłów. http://www.psychoterapeuci-katolicy.pl widziała potencjalnego kandydata na męża! Następnego dnia była niedziela i Willow miała dzień wolny. Gdy wieczorem wróciła do Summerhill, wszyscy domownicy już spali. Udała się prosto do swojej sypialni. Nazajutrz rano wrzuciła niebieski mundurek do pralki, a po południu, gdy dzieci korzystały z poobiedniej drzemki, wyprasowała go i zapakowała w plastikową torbę. Pani Caird weszła do pralni, kiedy Willow pakowała białe, wiązane buciki. - Co zamierzasz z tym zrobić, Willow? - Zamierzałam przekazać je jakiejś organizacji charytatywnej - odpowiedziała. - Chyba że ma pani lepszy pomysł. - Nie, to bardzo dobry pomysł. Na pewno się cieszysz, że

Napotkał jej spojrzenie i w tym momencie, choć ona wiedziała, Ŝe Mark nic do niej nie czuje, ogarnęła ją fala miłości do niego. Stali twarzą w twarz - ale przerwała ten wzrokowy kontakt i rzekła do Eriki: - Chyba na nas juŜ czas. - Rozumiem. Dzięki, Ŝe wpadłyście. Alli rozejrzała się dokoła. Sprawdź Jakąś prostą potrawę. Ja biorę na siebie dodatki. - Na przykład? - Sałatka kartoflana, pieczona fasolka, kukurydza. - Brzmi to fantastycznie - rzekł Mark z uśmiechem. - A więc ustalone. Pocałował ją, po czym ruszył w stronę drzwi. Po południu, w wolnej chwili, zadzwoniła do siostry. - Jak minęła wczorajsza randka, Karo? - Naprawdę chcesz wiedzieć, Alli? A moŜe zamierzasz wygłosić mowę, jakby to była pierwsza moja randka. Wiem więcej na ten temat niŜ ty. Alli otworzyła usta, Ŝeby coś powiedzieć, ale zmieniła zdanie. W pewnym sensie Kara miała rację. Jak moŜe ktoś, kto nigdy nie był na randce, doradzać coś w tej kwestii. A noc spędzona z Markiem właściwie się nie liczy.