– Nie rozumiem. Jeśli Danny jest niewinny, powinien mieć sto procent szans na

Rainie sama poszła do domu. Sama włączyła światło w swoim wielkim mieszkaniu. Sama wzięła prysznic, umyła zęby i sama poszła do łóżka. Miała zły sen. Znalazła się na afrykańskiej pustyni. Znała to miejsce z programu, który obejrzała na Discovery. We śnie częściowo rozpoznawała kolejne sceny z programu, inne zaś jawiły się jako prawdziwe wydarzenia. Pustynna równina. Straszna susza. Malutki słoń, którego urodziła wyczerpana słonica. Niepewnie stanął na nogach, pokryty mazią i resztkami łożyska. Jego matka westchnęła i zdechła. Rainie była zbyt daleko, żeby mu pomóc. Po chwili krzyknęła: Biegnij, malutki, biegnij!, choć jeszcze nie wiedziała, czego może się obawiać. Urodzony przed godziną słoń pochylił się nad matką, szukając pokarmu. W końcu odszedł chwiejnym krokiem. Rainie podążyła za nim przez pustynię. Powietrze drżało od upału, spalona ziemia pękała pod stopami. Osierocony słoń pomrukiwał smutno, szukając jedzenia i towarzystwa. Kiedy dotarł do kępy pochylonych drzew, wyczochrał się o jeden z grubych pni. To nowo narodzone gruboskórne zwierzę myli pień drzewa z nogami swojej matki - Rainie usłyszała głos komentatora. - Ociera się o nie, żeby zaznaczyć swoją obecność i poczuć się bezpiecznie. Gdy nie zaznaje spokoju, http://www.protetykawarszawa.info.pl Mówi detektyw Lorraine Conner. Przesłuchuję Daniela Jeffersona O’Grady, podejrzanego o zamordowanie we wtorek piętnastego maja dwutysięcznego roku trzech osób w szkole podstawowej K-8 w Bakersville. Asystuje mi detektyw Luke Hayes. Obecny jest również prokurator okręgowy Charles Rodriguez. O’Grady’ego pouczono o jego prawach. Zrezygnował z obecności adwokata. Jest godzina szesnasta czterdzieści siedem. CONNER: Danny, możesz nam powiedzieć, co się dzisiaj stało w szkole? Cisza. CONNER: Danny, słyszysz mnie? Zrozumiałeś pytanie? Cisza CONNER: Jaki mamy dzisiaj dzień, Danny? Chwila przerwy. O’GRADY: Wtorek CONNER: Bardzo dobrze. We wtorki chodzi się do szkoły?

Lindy. W sekretariacie. Główna tablica rozdzielcza. Rainie przyjrzała się zamkniętym drzwiom. Nie wiadomo, co kryje się po drugiej stronie. I nic nie słychać. W tym cały problem. Ruchem ręki kazała się Chuckiemu odsunąć. Nie ma na co czekać. Pochyliła nisko głowę, wyciągnęła broń i kopniakiem otworzyła drzwi. Skoczyła do środka... Nic. Nic. Nic. Pusto. Sprawdź czasie co ona i którzy wydawali się jej bliskimi znajomymi? - Był jeden mężczyzna... 144 Pan Zane się zawahał. Rainie wpatrywała się w niego. Podniósł przycisk do papieru, pamiątkę z jakiejś egzotycznej podróży. Wtedy ostrzej zabrała się do rzeczy. - Nazwisko! - Ben Zikka. - Rysopis. - Nie wiem. Starszy. Powiedziałbym, że był przed pięćdziesiątką lub trochę po pięćdziesiątce. Niewysoki, najwyżej metr osiemdziesiąt. Rzednące włosy, szatyn. Miał kiepski gust, jeśli chodziło o ubrania. - Pan Zane z satysfakcją przesunął dłonią po swoim garniturze. - Chyba mówił, że jest policjantem lub