- To bardzo uprzejme z jego strony, ale z pewnością masz inne pilne obowiązki.

- Kocha? - Hope spojrzała na Liz z zawziętą wrogością. Nachyliła twarz ku dziewczynie i wysyczała: - Nie pozwolę Glorii zejść na złą drogę. Zrozumiałaś? Gloria jest inna, łatwo ulega pokusom. Przypilnuję, żeby nie miała tych pokus. Zrobię wszystko, jeśli będzie trzeba. Liz zadrżała, jakby dotknęła ją lodowata ręka śmierci. Biedna Gloria, pomyślała ze współczuciem. Mieć za matkę kogoś takiego jak Hope St. Germaine. Nie do wyobrażenia. Tymczasem Hope wyprostowała się i ze spokojną już twarzą odwróciła się do siostry Marguerity. - Trudno mi wyrazić, jak bardzo jestem rozczarowana. Posłaliśmy Glorię do niepokałanek, by uchronić ją od tego rodzaju wpływów. Philip i ja przekazujemy duże sumy na utrzymanie szkoły i zapewnienie jej odpowiedniego standardu. Oczekuję, że siostra zajmie się... sytuacją. Natychmiast. Czy wyrażam się jasno? Siostra Marguerita westchnęła. - Jest kilka rozwiązań. Powinnyśmy się nad nimi zastanowić. Nie chcę podejmować pochopnych decyzji... - Pochopnych? - powtórzyła Hope, unosząc brwi w dobrze obliczonym oburzeniu. - Nie sądzę, byśmy podejmowały pochopne decyzje. W każdym razie ja nie chciałabym decydować „pochopnie”, kiedy przyjdzie czas kolejnej dotacji na rzecz szkoły. Siostra Marguerita pochyliła głowę. - Zajmę się tą sprawą, pani St. Germaine. Liz w osłupieniu przysłuchiwała się rozmowie obu kobiet. Matka Glorii obiecywała, że wstawi się za nią u siostry przełożonej, tymczasem teraz wyraźnie żądała usunięcia jej ze szkoły. Hope St. Germaine podeszła ją. Sprytnie, z zimnym wyrachowaniem zmusiła do zdradzenia przyjaciółki. Zerwała się na równe nogi. - Proszę pani, proszę tego nie robić! Gloria jest moją najlepszą przyjaciółką! Ja tylko chciałam pomóc! Nigdy nie zrobiłabym nic, co mogłoby jej zaszkodzić! - Za późno na takie zapewnienia. Uczyniłaś już wystarczająco dużo, żeby jej zaszkodzić. Zrujnowałaś jej życie. - Ale ja potrzebuję tego stypendium... - jęknęła Liz. - Błagam panią, niech pani nie pozwoli, żeby usunięto mnie ze szkoły. - Powinnaś była wcześniej o tym pomyśleć. – Hope zmierzyła ją pełnym jadu spojrzeniem i odwróciła się do dyrektorki: - Siostro? Zakonnica skinęła głową na pożegnanie i matka Glorii wyszła z gabinetu. Liz widziała po minie siostry, że incydent wytrącił ją z równowagi i napełnił niesmakiem. Tyle że nie do Hope - co powinno zdawać się oczywiste - a do niej. Zdawała sobie sprawę, że nic nie wskóra, ale nie chciała kapitulować tak łatwo. - Proszę, siostro - skamlała, zamiast wyjść, trzaskając drzwiami. - Ja naprawdę potrzebuję tego stypendium. Przyrzekam, że nie będę już przysparzać żadnych kłopotów. Mogę trzy razy dłużej pracować w sekretariacie, a resztę czasu poświęcę na naukę... http://www.orlikbratian.pl zaniepokojony tym, że ktoś naruszył jego terytorium. Alexandra zerknęła na hrabiego z ukosa, po czym rozerwała papier. Ujrzała suknię w kolorze ciemnego burgunda, ozdobioną koronką i perłowymi koralikami. - Podoba ci się? Uniosła ją do światła. - Oczywiście. Wiedziałeś, że mi się spodoba. Jest piękna. - Włożysz ją? - Jest bardzo wytworna. Urządzisz przyjęcie w piwnicy czy wyślesz mnie do opery? - Omal się nie uśmiechnęła na widok jego zirytowanej miny. Niech dla odmiany on się trochę pozłości. Przez niego ostatni tydzień spędziła w piwnicy. - Rose chce, żebyś była obecna na ogłoszeniu zaręczyn. - Powoli wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z czoła. - Ja też. Zadrżała.

facetów. Już zaczynałam się bać, że będą tu przychodziły same baby. Mam nadzieję, że smakował ci lunch. - Wspaniały. Więc ty jesteś...? - Prawdę mówią - wtrącił się Jackson, który dosłyszał ostatnie zdanie. - Jedzenie pierwsza klasa. Tylko powinna pani dodać do menu trochę martwej krowy dla mojego przyjaciela. - Wyciągnął dłoń na powitanie. - Andrew Jackson, kumpel Victora, ten z nas dwóch, który szczerze odpowie na pani pytania. - Nie zwracaj na niego uwagi - usprawiedliwił się Santos, wywracając oczami. - Lubi tak mówić, czuje się wtedy ważniejszy. A tak poważnie to mój partner, detektyw Andrew Jackosn albo po prostu Jackson. A to Liz Sweeney, stara znajoma. - Ach, stara znajoma - Jackson spojrzał na nich wymownie. - Miło cię poznać, Liz. - Wzajemnie, Jackson. Sprawdź Bardzo dobre pytanie. - Zostanę, jak długo będę potrzebna - odparła ostrożnie. Miała nadzieję, że hrabia nie podsłuchuje. Rose westchnęła. - Dzięki Bogu. - Chciałabym poznać twoją matkę. - Przesunęła wzrokiem po falbaniastej sukni dziewczyny. - A po śniadaniu może weźmiemy się do pracy. Lucien wyciągnął rapier z hebanowej laski. Ujął w palce długie, cienkie ostrze i spojrzał na nowego właściciela broni. - Tym można zrobić najwyżej kilka draśnięć, Daubner. - Daj spokój, Kilcairn, to dzieło sztuki. - Dzieła sztuki czasami nudzą mnie śmiertelnie, ale nie sądzę, żeby były naprawdę zabójcze - skwitował. - Lepiej znajdź sobie coś solidniejszego.