aresztowany i postawiono mu zarzut morderstwa Ramóna Estevana. Katriny jakoś ta wersja nie przekonała. Owszem, tego rodzaju ciemnotę wciskał jej Ross McCallum, a ponadto dowiedziała się, że narzędzie zbrodni użyte do zamordowania Estevana zostało znalezione na terenie posiadłości, której właścicielem był Smith - tyle że o tym zadecydował anonimowy telefon, a nie dobra praca śledczych z Biura Szeryfa. W tym zacofanym, prowincjonalnym miasteczku takie praktyki nie dziwiły. Katrina święcie wierzyła, że jeżeli coś w stu procentach wygląda na ścierne, to na pewno jest cholerną ścierną. Ale kto za tym stoi? Kto najbardziej skorzystałby na uwięzieniu Nevady Smitha? Kto mógłby liczyć na pieniądze, satysfakcję albo zemstę? Komu zależało na jego pognębieniu albo finansowych problemach? Leżąc na nierównym łóżku w swoim komplecie z czarnej bawełny, przeglądała notatki i bębniła palcami w stolik. Brała pod uwagę ludzi, którzy najprawdopodobniej mogli popełnić tę zbrodnię: oczywiście Estevanów, Aloise, Roberta i Viancę, a także żonę Roberta. Ross McCallum odsiedział już wyrok za przestępstwo, którego, jak twierdził, nie popełnił. Nevada Smith był kiedyś związany z Viancą, ale nie on jeden, a ponadto Roberto nigdy nie miał dobrych stosunków ze swoim ojcem. Sędzia Cole - Najdroższy Tatuńcio, jak go teraz nazywała - nie lubił „zarozumiałego Meksykanina” i nie był w tym odosobniony. Wielu białym w mieście nie podobał się sposób, w jaki Ramón zarabiał pieniądze. Ale kto nienawidził go aż tak mocno lub odniósłby wystarczająco dużą korzyść z jego śmierci, by nacisnąć spust? Kto go zabił i po dziesięciu latach, kiedy wypuszczono na wolność człowieka skazanego za tę zbrodnię, dał anonimowy cynk o miejscu ukrycia narzędzia mordu - albo jeszcze lepiej: kto podłożył tę cholerną broń? Katrina nie znała odpowiedzi na te pytania, ale postanowiła, że je znajdzie. Zeskoczyła z łóżka i włożyła T-shirt http://www.operacje-plastyczne.org.pl - Ona sama umie mówic. - Nick patrzył na dziewczyne. - Niepotrzebne ci sa takie problemy. I pomysl o swojej mamie. Julie z trudem przełkneła sline i zaczeła wyskubywac nitke z poreczy swojego fotela. - Sama nie wiem. - Jules, prosze, to dobry układ, nie spieprz tego. - Robert potarł dłonia ramie dziewczyny, a gdyby jego wzrok mógł zabijac, Walt i Nick byliby ju¿ martwi. Julie głosno pociagneła nosem, nie była w stanie dłu¿ej hamowac łez, które teraz czarnymi stru¿kami spływały jej po twarzy. Rozmazała je ze złoscia. - Musze... musze cos powiedziec - wyjakała. - To tak mnie okropnie gryzie.
Nick odwrócił wzrok. - Chyba masz racje. - Napił sie kawy i spojrzał na Marle. - Wszystko zaczeło sie jakies szesnascie... nie, siedemnascie lat temu. Mielismy oboje po mniej wiecej dwadziescia lat. Znalismy sie własciwie od zawsze, bo nasi rodzice obracali sie w tych samych kregach. Ja ciagle wpadałem w jakies kłopoty - Sprawdź czy wygladam na kogos, kto potrzebuje pielegniarki? - Wyszła zza ¿ywopłotu i wskazała głowa dom. - Mo¿esz wejsc tam ze mna i zobaczyc te fajerwerki. - Zdaje sie, ¿e zaraz ktos wybuchnie. - Zgadza sie, pewnie ja - odparła, wbiegajac na schody z tyłu domu. - Jesli Alex sadzi, ¿e bedzie mi dyktował, co mam robic, to jest w błedzie. - Wytarła buty na wycieraczce przed drzwiami i weszła do srodka. - Nie dam sobie zało¿yc smyczy. Nikomu sie to nie uda. Zwłaszcza mojemu me¿owi - rzuciła zapalczywie, jakby przygotowujac sie do ostrej wymiany słów. 172 Szybko weszli po schodach na góre, do salonu, gdzie Alex