- Ładny koń. - Becky poklepała wierzchowca po grzbiecie. - Jak go nazwiesz?

- Niezupełnie. Poza tym, jako starszy agent ISS, potrafię poradzić sobie z każdym zadaniem. - Mówiła twardo i pewnie, zupełnie nie jak kobieta, która dosłownie przed chwilą przeżyła zamęt pierwszego pocałunku. - Jutro zdam panu szczegółowy raport. A teraz wracajmy do reszty towarzystwa. Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymał ją, chwytając za ramię. - Ta operacja to olbrzymia odpowiedzialność. Pani odczuje to najbardziej. - Wiem. Prosił pan o najlepszego człowieka, więc go pan dostał. - Mam nadzieję. - Im bliżej rozstrzygnięcia, tym bardziej się denerwował. - Ma pani doskonalą opinię w środowisku, ale nigdy nie stawała pani przeciwko komuś takiemu jak Blaque. - Ani on przeciwko komuś takiemu jak ja. - Wyjrzała na korytarz, a potem podeszła blisko i dodała, zniżając głos: - Jego ludzie traktują mnie jak pełnoprawnego członka organizacji. Dwa lata tyrałam, żeby się do mego zbliżyć. Dzięki mnie zaoszczędził dwa i pół miliona dolarów, bo postarałam się, żeby nie został nakryty podczas grubego interesu z bronią. Przez ostatnie miesiące pracowałam nad tym, żeby wyeliminować jego najbliższego współpracownika. Mam nadzieję, że niebawem zajmę miejsce tego człowieka. - Albo straci pani życie. - To moje zmartwienie. Za kilka tygodni stanę się prawą ręką Blaque’a. A wtedy podam go panu na tacy. - Pewność siebie to doskonała broń. Pod warunkiem, że się nie przeholuje. - Mnie się to nie zdarza. - Mimo woli pomyślała o Edwardzie, i to tylko wzmocniło jej determinację. - Nigdy dotąd nie spartaczyłam żadnej roboty. I tej też nie zawalę. - Najważniejsze, żeby pozostawała pani w stałym kontakcie z centralą. Chyba rozumie pani, że nie mogę nikomu ufać? - Rozumiem, jestem taka sama. Wracamy? ROZDZIAŁ CZWARTY Bella postanowiła nie jechać z Edwardem do Hawru. Najpierw wmówiła samej sobie, że zyska więcej, zostając w pałacu i uzupełniając niezbędne informacje. Potem sięgnęła po mało oryginalną, lecz często skuteczną wymówkę, jaką był ból głowy. Niestety, jej sprytny plan się nie powiódł. Rano dyplomatycznie odczekała, aż po skończonym śniadaniu Jasper opuścił słoneczną jadalnię, i dopiero wtedy poskarżyła się na złe samopoczucie. I to był błąd. - Nic dziwnego, że źle się czujesz. - Alice spojrzała na nią z troską.- Odkąd przyjechałaś, bez przerwy trzymam cię zamkniętą w czterech ścianach. - Bez przesady. Ten pałac ma rozmiary małego miasteczka. - Wszystko jedno, mury to mury, nieważne, małe czy duże. Dlatego uważam, że przejażdżka wzdłuż wybrzeża dobrze ci zrobi. Przerwały rozmowę, gdy do pokoju weszła młoda opiekunka, która miała zabrać Marissę na spacer. Alice niechętnie rozstawała się z córeczką, ale nie miała wyjścia, bo za godzinę musiała spotkać się w teatrze z kimś bardzo ważnym. - Tak bardzo ją kocham - mówiła, patrząc na dziewczynkę z czułością. - Wiem, że to głupie, ale kiedy jej przy mnie nie ma, zaraz zaczynam myśleć o wszystkich nieszczęściach, które mogą ją spotkać. - To normalne. Zdaje się, że każda matka przeżywa takie lęki - pocieszyła ją Bella. http://www.onkolog-szczecin.pl/media/ siedzieli sobie wygodnie przy stole, pili kawę, gawędzili tak poufale, jakby znali się od urodzenia, i zajadali pudding. Jego pudding! - Proszę, kogóż tu widzimy! - oznajmił Rushford nieco oskarżycielskim tonem. Rozpierał się u szczytu stołu. - Czyżby kac przestał ci dokuczać? - spytał wymijająco Alec. - To raczej ty masz się z czego tłumaczyć - odparował Rush. Becky niepewnie wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. - Nie zjadłbyś puddingu? - odezwała się, jakby w nadziei, że w ten sposób zapobiegnie kłótni między nimi, a może nawet bójce. - Owszem, zostawiliśmy ci trochę, chociaż nie było to łatwą rzeczą. Panna Ward ma nadzwyczajny wprost talent do gotowania. Jego bogaty, utytułowany, przystojny druh uśmiechnął się do Becky porozumiewawczo. Alec poczuł, że rośnie w nim złość i zazdrość.

poszli dalej, żeby ceremonialnie przywitać się z Lievenem. - Ach, lordzie Alecu! Słyszałem, że znowu się panu szczęści w grze - zwrócił się do niego tęgi Rosjanin. - Niech pan sobie wyobrazi, że moje przypuszczenia okazały się słuszne. Kurkow przystał do wigów. - Znakomicie! Dzięki panu wygrałem dwadzieścia funtów! Muszę pamiętać, żeby panu postawić kieliszek, kiedy wrócimy do Londynu - odparł z rozbawieniem Alec. Sprawdź - No, teraz to już przesadziłeś. - To ty przesadzasz. Myślisz, że uda ci się ukryć swoją urodę? To niemądre. - Delikatnie obrysował palcem jej pełne usta. - Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? - Pamiętam. - Długo nie mogłem pojąć, co się ze mną działo. Wystarczyło, że cię dotknąłem, i zmiękły mi kolana. - Pocałuj mnie - poprosiła i pociągnęła go ku sobie. Po chwili zaskoczona spojrzała mu w oczy. Nie tego oczekiwała. W jego pocałunku, w dotyku rąk były bezgraniczna czułość i łagodność. - Co się stało? - wyszeptała. - Ciii - uspokajał ją, gładząc jej twarz i włosy. Czekał, aż się odpręży i będzie gotowa przyjąć to, co chciał jej ofiarować. Ona zaś pojęta, że Edward chce się kochać z Bellą, którą w brutalny sposób utracił. Na myśl o tym pod powiekami zapiekły ją łzy. Wzruszenie było tak silne, że zaczęła drżeć. Nie była tą Bellą, którą pokochał, ale mogła dać mu to, czego pragnął od tamtej kobiety. Natychmiast odczuł zmianę, która w niej nastąpiła. Jej uległość i całkowite poddanie dały mu większą rozkosz niż najbardziej wyrafinowana pieszczota. - O tak, tak jest dobrze - szeptał, całując jej szyję. Pragnął podarować jej to, co w miłości najlepsze. Nie gwałtowną namiętność i zatracenie, ale czułość i nieskończoną dobroć. Łagodnie pieścił jej gładką skórę. Każdym ruchem i pocałunkiem z pokorą prosił o to, co samowolnie wziął ubiegłej nocy. Z zachwytem obserwował, jak narasta w niej podniecenie. Szeptał do niej czule tysiące obietnic, nazywał ją najsłodszymi imionami. Odwzajemniała się, wypowiadając słowa cichsze niż szum strumienia. Zachwycała się jego złotą od słońca skórą. Z rozkoszą gładziła jego ramiona, takie mocne i gorące. Jej kochanek. Uniosła głowę i mocno pocałowała go w usta. Jeśli polana nad strumieniem jest naprawdę magiczna, to również taka jest ta chwila. Przez całe życie konsekwentnie odmawiała sobie prawa do marzeń, teraz jednak chciała się w nich zupełnie zatracić. Całą sobą dawała mu wszystko, co była w stanie dać. Właśnie tego od niej chciał, na to czekał. W ich miłości było dużo więcej niż żądza i zaspokojenie zmysłów. Bella dotykała i całowała Edwarda tak, jakby był jej pierwszym i jedynym kochankiem. On pieścił ją w taki sam sposób. Ich połączone ciała poruszały się harmonijnym rytmem, bez gwałtownych ruchów i niecierpliwego pośpiechu. Momentami czuli się tak, jakby naprawdę stanowili jedność. Rozkosz przyszła do nich w tej samej chwili i zagarnęła ich niczym łagodna fala. Wyniosła ich wysoko, a potem pozwoliła spokojnie wrócić na brzeg.