- Przyszłaś żebrać o pieniądze, kuzynko?

Mocno zacisnął powieki. Piekły go oczy, ale nie chciał pozwolić sobie na płacz. Do głowy cisnęły się inne obrazy, koszmary wracające we śnie, z których budził się w nocy spocony i zapłakany. Wizje, w których pojawiała się matka i jej zabójca. Wołała syna, błagała go o pomoc. A potem jej zastygła twarz, znieruchomiałe ciało na noszach... Nie było go przy niej, kiedy najbardziej go potrzebowała. Wyśmiewał się z jej lęków. Robił, co chciał, nie licząc się z jej odczuciami. Nie potrafił zatroszczyć się o jej bezpieczeństwo. A teraz nie żyła. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Poczucie winy nie dawało spokoju. To przez niego sprowadziła do domu klienta: musiał ładnie się ubrać do szkoły, chodzić do drogiego lekarza. Zginęła dlatego, że nie było go w domu i nie miał jej kto obronić. Czy pomyślała o nim przed śmiercią? Zadawał sobie to pytanie setki razy. Czy była na niego zła? Czuła się zawiedziona? Łzy dławiły go w gardle. Dlaczego jej nie posłuchał? Dlaczego siedział do późna z Tiną? Przypomniał sobie o dziewczynie dopiero dwa dni po zabójstwie, tylko dlatego że policja kazała mu zrelacjonować minuta po minucie, co robił tamtego wieczoru. Nie znaleźli jej, ale kilku kumpli potwierdziło jego alibi. Pogrążony we własnym cierpieniu, jeśli w ogóle myślał o Tinie, to mimochodem. Co się właściwie z nią stało? Czy wróciła do domu? Gdzie się podziała, kiedy po nią nie przyszedł, jak obiecywał? W gruncie rzeczy nie miało to dla niego większego znaczenia. Troskę o dalszy los Tiny koniec końców wypierały wyrzuty sumienia. Gdyby wcześniej wrócił do domu, matka by nie zginęła. To on ponosi winę za jej śmierć. - Dobrze się czujesz, Victorze? Przed Santosem stał policjant o dziecięcej twarzy, którego poznał tamtego wieczoru. Jacobs - takie nazwisko widniało na odznace. Facet zachowywał się wobec niego więcej niż przyzwoicie, pocieszał, jak umiał, chociaż nie należało to do jego obowiązków. Santosowi łzy napłynęły do oczu, próbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie dobyć słowa. Gliniarz położył mu dłoń na ramieniu. - Naprawdę mi przykro, Victorze. Mogę ci jakoś pomóc? Santos zacisnął pięści z całych sił. - Znajdźcie mordercę. - Próbujemy. - Jasne. Policjant puścił sarkazm mimo uszu. - Wiem, jak musi być ci ciężko. - Doprawdy? - zapytał Santos z bezsilną złością w głosie. - Też zamordowali ci matkę? Gliny też zlekceważyły jej śmierć? Też zasłużyła sobie na wzmiankę na szóstej stronie działu miejskiego? Też myślałeś o tym, że mógłbyś http://www.onkolog-szczecin.pl Czuła, że robi jej się gorąco. Wystarczyło, że spojrzał na nią swymi niebieskimi oczami. A teraz miała zamieszkać w jego domu? Wyglądał zupełnie inaczej niż w Hongkongu. Na włosach i koszuli widać było resztki jedzenia, a na policzku i pod uchem czekoladową smugę. Prezentowałby się komicznie, gdyby nie fakt, że na ręku trzymał ciemnowłosą dziewczynkę, która za wszelką cenę chciała uwolnić się z jego objęć i płaczem dawała znać, iż wolałaby znaleźć się na podłodze. Klara postawiła torbę na ganku i podeszła bliżej. - Hej - zwróciła się do małej, pociągając lekko za sukieneczkę, która była w równie opłakanym stanie jak koszula i spodnie ojca. Dziecko spojrzało na nią ogromnymi niebieskimi oczami. - Witaj, maleńka - ciągnęła, nie spuszczając z niej wzroku. - Ma pan zamiar mnie przedstawić swojej córce, panie Ashland? - spytała. Dziewczynka ciągle popłakiwała, ale też z zainteresowaniem spoglądała na nieznaną osobę. - Owszem, jeśli dowiem się, jak się nazywasz. - Klara Stuart - rzekła i uśmiechnąwszy się wyciągnęła rękę. Bryce uścisnął ją i od razu poczuł przyspieszone bicie serca. Pomyślał, że nic się nie zmieniło. Wystarczyło jedno dotkniecie, a w jego ciało wstępowało nowe życie i serce zaczynało bić jak oszalałe. Spotkanie z tą kobietą pozostawiło po sobie znacznie więcej niż tylko przelotne wrażenie. Wydało mu się, iż to, co zaszło w Hongkongu, wydarzyło się bardzo niedawno, a nie kilka lat temu.

- Mówiłam, że jesteś kochany! Dlaczego nic nam wczoraj nie powiedziałeś? Oszczędziłbyś mi nerwów! - Musiałem najpierw ustalić kilka spraw. Panna Gallant i ja właśnie omawialiśmy jedną z nich. W końcu na niego zerknęła i nagle zrozumiała, dlaczego siedzi w obecności dam. Stłumiła niestosowny chichot. Sprawdź Lucien spojrzał na nią spod rzęs, uśmiechnął się tajemniczo i otworzył poranną gazetę. - Kuzynko Rose, co zamierzasz dzisiaj robić? - Lex i ja idziemy po kapelusze, a potem popracujemy nad moim salonowym francuskim. Zaskoczona Alexandra przeniosła wzrok z Luciena na Rose i z powrotem. Nic nie wyczytała z ich twarzy, ale nie uwolniła się od podejrzeń. - Już wcześniej chciałem zapytać, co to właściwie znaczy „salonowy francuski” - zainteresował się hrabia. - To coś lepszego niż zwykły francuski - wyjaśniła kuzynka. - Gdy dżentelmen rzuca uwagę, która wymaga jedynie potwierdzenia, odpowiada się po francusku, pokazując mu w ten sposób, że zna się języki. Słuchając swojego własnego wyjaśnienia sprzed tygodnia, powtórzonego przez uczennicę niemal słowo w słowo, Alexandra dorzuciła świetną pamięć do listy wrodzonych