- Zajme sie tym.

- Utopisz się - drażnił się z nią, wciąż nie mogąc złapać tchu. - Nie przejmuję się tym. - No, to będziesz się przejmowała. - Nigdy. - Leżała na nim i śmiała się, czując, jak deszcz ścieka jej po nosie. Objął ją mocnymi ramionami i pocałował w skroń. - O, tak, księżniczko, uwierz mi, będziesz, i to bardzo. - Nie znasz mnie. - Znam cię dostatecznie dobrze - odparł i klepnął ją lekko po pupie. - Chyba powinniśmy zabrać ubrania i pognać do mojego wozu. Zaparkowałem go po drugiej stronie ogrodzenia, pół kilometra stąd. - Pół kilometra? - Nie chciałem, żeby ktoś nas przyłapał. Zaśmiała się, słysząc o takiej ostrożności. - No, chodź, podwiozę cię, dokąd zechcesz. Ta propozycja brzmiała cudownie, ale Shelby nie mogła aż tak ryzykować. Już i tak nazbyt kusiła los. Nawet w tej chwili ojciec mógł zadzwonić do domu Lily i zdać sobie sprawę, że jego jedyna córka go okłamała. Znała go i wiedziała, że na pewno zawiadomiłby policję albo, co gorsza, zorganizowałby własną ekipę poszukiwawczą z robotników z rancza. Mrużąc oczy pod wpływem ulewy, zerknęła z niepokojem na ciemne niebo i zadrżała. Och, jakże pragnęła teraz odjechać z Nevadą Smithem i odtąd być z nim na zawsze. 72 http://www.my-medyczni.net.pl zgolic wasy, kupic sobie pare soczewek kontaktowych i oddalic sie od szpitala o setki kilometrów. Tak wiec Paterno znowu znajdował sie w punkcie wyjscia. Detektyw, zawziecie ¿ujac gume, spogladał na błotnik jadacej przed nim hondy. Wycieraczki jego samochodu niestrudzenie scierały krople deszczu z przedniej szyby, a w radiu psycholog radził jakiejs zdradzanej przez me¿a kobiecie, ¿eby sie „obudziła i poczuła zapach swie¿ej kawy”. 184 Pochłoniety własnymi myslami zmarszczył brwi. Katem oka dostrzegł rdzawe liny i raczej domyslił sie, ni¿ zobaczył, ¿e jedzie teraz nad zielonkawa woda łaczaca Pacyfik z Zatoka San Francisco. Poczuł, ¿e stary dach kabrioletu przecieka, ale

- Nie pamietam. - Nie? - Spojrzał na nia uwa¿nie i usmiechnał sie drwiaco. - Wielka szkoda, nie sadzisz? Mo¿e powinienem ci przypomniec? O Bo¿e, to jej szansa. Jesli starczy jej odwagi i opanowania. Tak, trzeba troche w sobie pogrzebac, Sprawdź 190 - Ramón? - znów odezwała się Aloise i zwróciła na Shelby swoje ciemne, udręczone oczy. - Ramón? - powtórzyła. - Jego tu nie ma, madre. Pamiętasz? - Vianca nerwowo zaciągnęła się papierosem, a potem wypuściła kłąb dymu. - Czasami wszystko jej się miesza. - Shelby, wyjdź! - wołał Ross, głośno waląc w drzwi. - Hej, czy ty i ja nie możemy być przyjaciółmi? - On jest pijany - stwierdziła Vianca i rzuciła podniesionym głosem: - Ja nie żartuję. Zadzwonię po policję, jak się stąd nie wyniesiesz, i to już! - Mowy nie ma. - Ross się roześmiał. Vianca zaklęła soczyście po hiszpańsku, a Shelby przyglądała się wnętrzu małego domu, jego schludnemu umeblowaniu i ołtarzykowi ku czci Ramóna. - Hej, co ty masz przeciwko mnie, Vianca? Ja tego nie zrobiłem, wiesz? Jestem wolnym człowiekiem. - Wolnym człowiekiem, który wkracza na teren prywatnej posiadłości! Och, na miłość Matki Boskiej! - Vianca podeszła do frontowych drzwi i otworzyła je. Przez siatkę Shelby zobaczyła prostacką, rozwścieczoną gębę mężczyzny,