- Dziękuję, milordzie.

- Zapomnij o niej - poradził Robert. - Zdobyłeś się na tytaniczny wysiłek, ale nic z tego nie wyszło. Koniec. Lucien puścił Fausta kłusem, nie oglądając się na wicehrabiego. Poprzedniej nocy w klubie Boodle'a wypił za dużo whisky, ale za to mógł teraz tłumaczyć fatalne samopoczucie łomotem w głowie, zamiast przyznawać się, że cierpi w powodu Alexandry Beatrice Gallant. - W Londynie są setki dam, które z radością wyjdą za ciebie za mąż. - Wcale nie z radością - burknął, zaczynając kolejne okrążenie po pustej ścieżce dla powozów. - Owszem. Jesteś bogaty, przystojny i utytułowany. Niewielu kawalerów może się poszczycić tymi trzema przymiotami jednocześnie. - Nie próbuj mnie pocieszać. Nie jestem w nastroju. - Zauważyłem. Dlatego staram się pomóc. Kilcairn ściągnął wodze. - O kogo byś się starał, gdybym postanowił ożenić się z Rose albo gdyby ona ci odmówiła? - zapytał, kiedy wicehrabia się z nim zrównał. Robert wzruszył ramionami. - Nie wiem. O Lucy Halford albo Charlotte Templeton. Ale znalazłem Rose i oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi. Lucien opuścił wzrok na dłonie w rękawiczkach. - Dla mnie nie istnieje żadna inna - powiedział cicho. - To jej szukałem przez całe http://www.max-creative.pl/media/ wyrozumiałym tonem. - Widzę, że pan również. - Lord Kilcairn, prawda? - Tak. Coś jeszcze? Wokół nich rozległy się śmiechy. - Proszę mnie więcej nie obrażać. Pańskie uwagi są bardzo niestosowne. Hrabia nachylił się ku Rettingowi. - A jeśli powiem, że jest pan tłusty i głupi? - Ja... nie będę tolerował takiego traktowania! - Doprawdy? Pan przychodzi i nas obraża, a my mamy milczeć? Dobranoc, sir. Proszę odejść, zanim do reszty się pan ośmieszy. Virgil spiorunował wzrokiem kuzynkę. W jego oczach odbijał się gniew i upokorzenie. - Mój ojciec o wszystkim się dowie - zagroził.

- Nie chodzi tylko o ciebie, ale o takie jak ty, w ogóle. - Takie jak ja? - powtórzyła smutnym głosem. - Bogate i zepsute? - Owszem - przytaknął bez wahania. - Bogate, zepsute, rozpieszczone. Nie masz pojęcia o życiu, o prawdziwym życiu. Nie widziałaś nigdy brudu, nie wiesz, co to cierpienie. Skakano wokół ciebie, podsuwano ci wszystko pod nos. Bawisz się w te swoje bunty, bo tak naprawdę nie obchodził cię nigdy nikt poza tobą. Dotknął ją do żywego, przebił skorupę zadziorności i pewności siebie. Wcale go to jednak nie cieszyło. - Skąd wiesz? - zapytała cicho. - Skąd wiesz, co czuję? - Spójrz na siebie! Co tu jest do odgadywania? Chodzisz do jakiejś wypindrzonej prywatnej szkoły. Założę się, że starzy zapisali cię tam, ledwie się urodziłaś. Czesne wynosi pewnie więcej niż roczny dochód normalnego człowieka. Mieszkasz w Garden District. W starym domu, który opisują w przewodnikach po Nowym Orleanie. Macie dwoje, troje służących, a tacy jak ja wpuszczani są kuchennymi drzwiami. Tatuś jeździ rollsem, matka ma brylanty i przynajmniej dwa futra. Sprawdź - Mów dalej. - Byłam na sobotnim balu i widziałam... - Bebe głęboko wciągnęła powietrze. - Widziałam, jak wymyka się z hotelu na spotkanie z chłopakiem. Około dziewiątej. Odjechali jego samochodem. - O dziewiątej? - Hope zmarszczyła brwi. - To niemożliwe, kochanie. Widziałam ją kwadrans po dziewiątej i... potem także. - To nie była ona! To... - dziewczyna ugryzła się w język, nagle pomna, że powinna hamować emocje. - To... była chyba Liz Sweeney. Widziałam Liz w hotelu, a przecież nie miała zaproszenia na bal. I na pewno też widziałam, jak Gloria wychodziła z hotelu w niebieskich dżinsach, a zaraz potem znowu pojawiła się na sali, w każdym razie był tam ktoś w jej sukni. Przebieranka? Czemu nie? Gloria i jej przyjaciółka zaaranżowały małą przebierankę, myśląc, że ją przechytrzą. Hope uśmiechnęła się zimno. Zepsute, podstępne dziewczyny. Taki postępek nie może ujść bezkarnie. - Sporo zdążyłaś zauważyć w sobotni wieczór, kochanie. Policzki Bebe pokraśniały. - Tak jak powiedziałam, nie przyszłabym do pani, gdyby nie to, że martwię się o Glorię. - Zapewne - mruknęła Hope. Nie podobała jej się ta chytra, pewna siebie pannica, ale z nią postanowiła policzyć się później. Trzęsąc się z gniewu, podeszła do okna. - Znasz tego chłopca? Chodzi do jezuitów czy do salezjanów? Bebe pokręciła głową.