Podopieczna wzięła sobie jej radę do serca i natychmiast zainteresowała się swoim

- Lucienie, ktoś może się domyślić, co robimy - zaprotestowała drżącym głosem. Uśmiechnął się szeroko. W jego oczach płonął żar. - Więc musimy zrobić to szybko - powiedział cicho. - Och - westchnęła, gdy podciągając jej spódnicę, jednocześnie przesuwał dłońmi po kostkach, kolanach i udach. - Dobrze, ale się pospiesz. Zaśmiał się krótko. - Jak sobie życzysz. Wszedł w nią od razu. Zarzuciła mu ramiona na szyję dla utrzymania równowagi i poddała się rozkosznym doznaniom. - Lubisz to, prawda? - zapytał ochryple, dostrzegłszy wyraz ekstazy na jej twarzy. - Tak. Nie wiedziałam... że można... w ten sposób. Na stojąco. - To twoja druga lekcja. Będą jeszcze następne. - Następne? - wyszeptała prawie bez tchu. - Odrzuciła głowę do tyłu i napięła wszystkie mięśnie, łapiąc powietrze ustami. Nagle Lucien przytulił ją mocniej i jęknął głucho. - Dużo więcej. Zatrzymał się pod uchylonymi drzwiami salonu, W środku Rose z zapałem bębniła w jego stary fortepian. Obawiał się, że po tych ćwiczeniach instrument już nigdy nie odzyska dawnej świetności, ale przynajmniej jego kuzynka nie płakała z tego czy innego powodu. Prawdę mówiąc, nie słyszał jej pochlipywania od trzech dni, odkąd powiadomił ją o http://www.kosmetyki-naturalne.edu.pl Lily stanęła za córką. - Mój Boże, już czas. - Położyła dłonie na ramionach Hope, przytuliła policzek do jej włosów. Hope ogarnęła radość, jakiej dotąd nie znała. Była prawie wolna. Jeszcze kilka minut i nigdy więcej nie zobaczy już ani matki, ani tego znienawidzonego domu. Musiała się hamować, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Matka westchnęła, opuściła ręce, cofnęła się o krok. - Pora iść. - Tak, mamo. - Hope wzięła walizkę i ruszyła w stronę schodów, Lily za nią. W holu zebrały się dziewczęta. Każda chciała uściskać i ucałować Hope. Jedna przez drugą życzyły jej szczęścia, przypominały, żeby pisała. Najmłodsza - niewiele starsza od Hope - podała jej jabłko: błyszczące, czerwone, dojrzałe. - Na wypadek gdybyś zgłodniała - powiedziała cicho, ze łzami w oczach. Wzięła owoc, choć palił dłoń niczym żrący kwas. Miała ochotę odrzucić go precz i uciec. Powstrzymała się, podniosła wzrok, spojrzała z uśmiechem w oczy dziewczyny. - Dziękuję, Georgie. Jesteś kochana, że o mnie pomyślałaś. Wyszła na zewnątrz, matka szła obok. Znad rzeki czuć było ciepły, leniwy powiew wiatru. Owiewał Hope, otulał, a odpływając, zabierał ze sobą odór domu, odór przeszłości. Jej przeszłości. Matka wzięła ją w ramiona i mocno uścisnęła.

— Bardzo chętnie. — Więc sprawdź pociągi. — Jest pociąg o 9. 30 — powiedziałem, zaglądając do rozkładu jazdy. — Przychodzi do Winchester o 11. 30. — Ten nam akurat odpowiada. Wobec tego może lepiej odłożę moją analizę acetonową, ponieważ powinniśmy jutro być w jak najlepszej formie. Następnego dnia około godz. 11 byliśmy już w drodze do dawnej stolicy Anglii. Holmes w czasie całej podróży był zagłębiony w porannych dziennikach, ale skorośmy minęli granicę Hampshire, odrzucił je i zaczął podziwiać krajobraz. Był wspaniały wiosenny dzień. Jasnobłękitne niebo usiane było plamkami małych, białych jak owcze runo chmurek, pędzących z wiatrem z zachodu na wschód. Słońce świeciło promiennie, a mimo to w powietrzu panował lekki chłód, wyzwalający całą energię w człowieku. W całej okolicy aż do falistych pagórków wokół Aldershot widniały małe, czerwone i szare dachy budynków gospodarskich, wyglądające spoza jasnej zieleni młodego listowia. — Czyż nie są świeże i śliczne? — zawołałem z entuzjazmem człowieka, który dopiero co się wydostał z mgły nad Baker Street. Sprawdź - Pewnie ogłuchł od mojego wrzasku. - Siadaj! - Tak, proszę pani. Drobna i smukła, z uroczymi dołeczkami w policzkach, Emma wyglądała raczej na nimfę niż właścicielkę i dyrektorkę szkoły dla dziewcząt. Z drugiej strony, jej spokój, opanowanie i uprzejmość sprawiały, że wszyscy dawali jej więcej niż dwadzieścia cztery lata. Alexandra westchnęła i usiadła przy oknie, a tymczasem przyjaciółka weszła do małej kuchenki. Z korytarza dobiegły śmiechy, ale szybko ucichły. Uczennice właśnie szły do jadalni na kolację. - Domyślam się, że ty i lord Kilcairn mieliście sprzeczkę - powiedziała Emma, stawiając tacę na biurku. - Tak. Ale doszło do niej z jego winy.