uczniów. Chciałem wezwać pogotowie, ale sanitariusze są już w budynku.

Dawno! Dawno! Nawet na oko nie taki jak tamten! Ja zaraz, zaraz... Ach, gdzie one? Gdzie? Tak się zdenerwował, że Berdyczowskiemu zrobiło się nieswojo – czy ten się na niego nie rzuci? Ale doktor mrugnął do niego uspokajająco. – Szuka pan swoich niezwykłych okularów? O, są tutaj, w kieszeni na piersi. Właśnie chciałem poprosić pana o przeprowadzenie chromospektrografii naszego gościa. – Co, co? – jeszcze bardziej zaniepokoił się podprokurator. – Chromo... – Chromospektrografia. To jeden z wynalazków pana Sergiusza. Odkrył, że każdego człowieka otacza pewna niewidoczna dla oka emanacja. O barwie tego promieniowania decyduje stan organów wewnętrznych, rozwój umysłowy, a nawet cechy moralne danego osobnika – z jak najpoważniejszą miną zaczął objaśniać Korowin. – Okulary pana Lampego zdolne są uczynić tę przezroczystą aureolę widzialną. I trzeba przyznać, że emanacyjna diagnoza Sergiusza Nikołajewicza w tym, co się tyczy zdrowia fizycznego, nierzadko okazuje się trafna. Tymczasem człowieczek już włożył ogromne okulary z fioletowymi szkłami i nastawił je na Berdyczowskiego. – Dobrze – wymamrotał dziwny człowieczek. – Doskonale... Nie to co tamten... Malinowego w ogóle nie ma... Żółtozielone podświetlenie – ajajaj... Ale nic, za to pomarańczowe jest... Głowa... Tak... Serce... A wie pan, że ma niezdrową wątrobę? – spytał nagle zupełnie normalnym głosem i Matwiej Bencjonowicz wzdrygnął się, jako że ostatnimi czasy rzeczywiście kłuło go z lekka w prawym boku, zwłaszcza po kolacji. http://www.kisleonardo.pl/media/ Berdyczowski odwrócił głowę, najwyraźniej spodziewając się, że zaraz zobaczy także ojca Mitrofaniusza. Nie zobaczył, zmartwił się. – Kiedy nie śpię, źle mi – poskarżył się. – Och, gdyby tak w ogóle się nie budzić... – W ogóle się nie budzić nie trzeba. – Polina Andriejewna wciąż gładziła biedaka po twarzy. – Ale teraz, gdyby pan się przespał, byłoby bardzo dobrze. Proszę zamknąć oczy i oddychać głębiej. Kto wie, może i władyka się przyśni. Matwiej Bencjonowicz posłusznie zmrużył oczy, odetchnął głęboko, spokojnie, widać już bardzo chciał, by mu się przyśnił przewielebny. Może nie jest jeszcze tak źle – pocieszyła się pani Polina. Kiedy mu się przedstawić – poznaje. I władykę pamięta. Popatrując na drzwi, pani Lisicyna zajrzała do nocnej szafki. Nic godnego uwagi: chusteczki, kilka arkusików czystego papieru, portmonetka. W portmonetce pieniądze, zdjęcie żony.

tuzina modlących się na klęczkach majtków. Feliks Stanisławowicz dosłyszał: „Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko...” Koło sterowe kręciło się tam i z powrotem jak pijane, a parowiec bobrował dziobem pośród ogromnych fal i gnał nie wiedzieć dokąd. – A czemuś pan ster puścił, admirale Nachimow?! – rzucił się Lagrange na kapitana. Ten przeciął powietrze ogromną pięścią. – Sam się nie wyłabudam! Łajba do niczego, na dużej fali kursu nie trzyma! Mówiłem Sprawdź nazwisk i bezpruderyjną konwersacją najskuteczniej wabią cudzoziemców. Ci są pewni, że taniec z księżniczką, która bez cienia wstydu zarzuca im ręce na szyję, jest szczególną łaską. I niech tak myślą, kiedy wywożą stąd sekretne pamiątki, które leczy się jodem. 9/86 Tańsze są gryzetki. Z determinacją grają rolę zawsze uroczych, zawsze naiwnych i cudownie niemoralnych. Jednak w świetle gazowych lamp trudno im ukryć, że kurs akcji ich urody jest mocno zawyżony. One