Wciąż żadnej odpowiedzi. Westchnęła cicho.

twardziela. – Co masz na myśli? – W szkole Shep był gwiazdą drużyny piłkarskiej. Przepadał za sportem. A Danny... – Rainie wzruszyła ramionami. – Jest drobny jak na swój wiek, nie radzi sobie zbyt dobrze na boisku. O’Grady pewnie myśli, że chłopak za mało się przykłada, a Danny marzy, żeby stary zostawił go w spokoju. – Słyszałaś, żeby Shep kiedykolwiek wyrzucał synowi, że jest głupi? Znowu pokręciła głową. – Myślisz o nagraniu z przesłuchania, prawda? O obsesji Danny’ego na punkcie inteligencji. To właśnie najbardziej mnie dziwi. Widzisz, Shep nie jest typem ojca, który awanturuje się o stopnie. Bardziej przejąłby się kiepskimi wynikami na boisku. Ale kiepskie oceny w dzienniczku? Cóż, zdarza się. Nie wiem, skąd u Danny’ego taka reakcja. – Danny ma jakichś bliskich przyjaciół? – Cały czas nad tym pracujemy. – Potrzebujemy pełnej listy uczniów, których wczoraj nie było w szkole, razem z informacjami, czy znali Danny’ego i czy mogą usprawiedliwić swoją nieobecność. – Alibi dla dzieci – wymamrotała Rainie i wymownie przewróciła oczami. – Dlaczego akurat nieobecni? – Bo nigdzie nie jest powiedziane, że sprawca musiał być tego dnia w szkole. A poza tym w zbrodnię mogło być zamieszanych więcej osób. W kilku podobnych przypadkach ważną http://www.karczma-austeria.pl/media/ wciągnął na siebie, kiedy szukał zapasowego klucza do mieszkania w mansardzie. – Jeśli wróci, zagwiżdżesz to. Znasz? Kilka fałszywych taktów, ale portier i tak kiwa głową. – Zagadasz go, dopóki nie wyjdę. A potem zapomnisz o mnie. Aż do mojego powrotu. Bo ja tu wrócę, pamiętaj. Wyjmuje klucz z dłoni skulonego w ukłonie konsjerża. Cztery piętra skrzypienia schodów, drzwi bez dzwonka. Unosi pięść, jakby chciał zapukać. Zatrzymuje ją w pół gestu.

– Baraszkuje? – powtórzył Sanders, unosząc brew. – No dobrze, pieprzy. Pieprzy inną kobietę. Teraz lepiej? – Chyba coś nam tu umyka – powiedział cicho Quincy. Rainie i Sanders zamilkli i spojrzeli na agenta. Na twarzy Quincy’ego malowało się wyjątkowe opanowanie, ale oczy błyszczały mu jak nigdy dotąd. Był podniecony. Wiedział już, że rozwiązał część zagadki. Sprawdź Klasztor, białościenny i wielogłowy, był widoczny niemal z każdego punktu miasta, ponieważ leżał na wyższym jego krańcu, wznoszącym się nad jeziorem. Droga od ostatnich miejskich domów do pierwszych zabudowań klasztornego przedmurza, w większości przeznaczonych do celów gospodarczych, wiodła przez park założony na wysokim brzegu, pod którego kamiennym stokiem kładły się z pokorą niezmordowane ciemnoniebieskie fale. Idąc wzdłuż jeziora, Polina Andriejewna owinęła się ciaśniej wełnianą peleryną, bo wiatr był dość zimny, ale nie skręciła z urwiska w głąb parku, bo z góry otwierał się zaiste przepiękny widok na bezmiar wód, a i porywisty zefir nie tyle ziębił, ile odświeżał. Niedaleko od granic klasztoru, na otwartej łączce, najwyraźniej służącej miejscowym za ulubione miejsce spacerów, działo się coś niezwykłego, więc ciekawska pani Lisicyna natychmiast ruszyła w tamtą stronę. Z początku zobaczyła gromadkę ludzi, którzy stłoczyli się na samym skraju nabrzeża, przy starej, przekrzywionej olsze, potem usłyszała dziecięcy płacz i jeszcze jakieś cienkie,