na ten pomysł.

i J.T. Gdy jesteśmy w Waszyngtonie, zachowuje się bardzo miło. Kupuje nam bilety, rezerwuje miejsca w restauracji i tak dalej. – Nie powinna prosić Madison o zachowanie tajemnicy. – Wiem – westchnęła Lucy, wyjmując dwa kubki z szafki. Ruchy miała ostre, nerwowe. – Ale Jack już taki jest, a Barbara zrobi wszystko, żeby go zadowolić. Pewnie w ogóle się nad tym nie zastanawiała. I na pewno nie ma nic wspólnego z tymi wypadkami. Sebastian milczał. Lucy postawiła kubki na stole i spojrzała mu prosto w twarz. – Sebastianie, nawet o tym nie myśl. Nie Barbara. – Potrząsnęła głową i dodała: – Nie chciałabym się znaleźć wewnątrz twojego umysłu nawet na dziesięć sekund. – Lepiej nie. – Uśmiechnął się. – Powiedz mi, co o niej wiesz. – Przecież właśnie ci powiedziałam. – Chodzi mi o jej osobowość – wyjaśnił. – Czy jest lojalna, co myśli o tobie, o twoich dzieciach, o przeprowadzce do Vermontu. – Nie mam pojęcia. Przez te wszystkie lata kontaktowałam http://www.grzejnikidekoracyjne.edu.pl - Dlaczego lord Kingsfeld ją zachował? - spytała w końcu. - Nie rozumiem. - Sam mi wyznał, że zawsze pozbywa się niepotrzebnych rzeczy - wyjaśniła pospiesznie. - Po co więc trzymał nieczytelną kartkę przez ponad dwa lata? I jakim cudem tak szybko ją odnalazł? Sin nie od razu odpowiedział. - Nim wyciągniemy pochopne wnioski, musimy poznać losy tego projektu. Wiadomo, że parlament go odrzucił. Przejrzę archiwa i sprawdzę, kiedy to się stało. Wtedy zobaczymy, co dalej. Wstał z podłogi, odstawił tom na półkę i podał żonie rękę. - Sinclairze, nie chciałam...

- Po dwóch latach od zabójstwa nie znajdziesz niczego nowego. Na tym polega kłopot. Sinclair pokiwał głową i zaczął znowu spacerować po pokoju. Wiedział, że coś jest nie w porządku. Dwa lata dreptania w miejscu i mylnych tropów, a tu nagle Kingsfeld znajduje dowody wskazujące Sprawdź u mojego przyszłego teścia. - To konserwatywny strój. - Właśnie. Jemu pewnie by się spodobał, a wcale tego nie pragnę. Przynieś mi beżowy. - Będzie pan wyglądał jak dandys. - Jestem dandysem, idioto. I nie chcę, żeby Stiveton zapomniał o tym choćby na minutę. Powstrzymując się od uśmiechu na widok niezadowolonej miny lokaja, którą dostrzegł w lustrze, wyjął z kieszeni list i rozerwał kopertę. Szybko przebiegł wzrokiem treść, po czym zasępiony odchylił się na oparcie krzesła. Nieszczęścia zwykle chodzą parami, pomyślał.