intymności. Właśnie kończyła się wycierać, gdy wrócił Diaz z pełnymi rękami, niosąc wszystko, czego kobieta mogłaby potrzebować. Rozstawił jej kosmetyki na toaletce, włożył suszarkę do jednej z szafek, położył koszulę nocną na stołeczku. Włożyła ją bez słowa, a potem przysiadła przed toaletką, patrząc pustym wzrokiem na wszystkie przybory i buteleczki. Usiłowała sobie przypomnieć, co powinna teraz zrobić. Co zazwyczaj robiła. - Najpierw to - powiedział Diaz, podsuwając jej tonik. Oglądał ją przecież nieraz w łazience, wieczorem, gdy szykowała się już do łóżka. Stał w milczeniu oparty o framugę drzwi i tylko patrzył tymi zmrużonymi, głodnymi oczyma. Mechanicznym ruchem wyjęła wacik, nasączyła tonikiem i przetarła skórę twarzy Mężczyzna podsunął jej krem nawilżający, a Milla posłusznie natarła nim twarz i szyję. Potem Diaz schylił się i an43 418 podniósł Millę, wyniósł z łazienki krótkim korytarzem do sypialni. Lampka przy łóżku świeciła się, zasłony były zaciągnięte. Położył ją http://www.gim2sl.edu.pl 63 - Z Chasem zatańczyłaś. - Wykręcił mi rękę. Brig się uśmiechnął. - A więc tak z tobą trzeba? - Zacieśnił uścisk. Serce łomotało jej jak szalone. On chciał z nią być. - A co... co z Angie? - Odwróciła się do niego twarzą. Miał dziwny wzrok, jakby był na torturach. - Jej karnet tańców jest już pełen. - Myślałam, że chce być z tobą. Do końca życia. - Poczeka. Zamiast zaprowadzić Cassidy na parkiet, zaciągnął ją za gęste zarośla, do ogródka i wziął ją w ramiona. Czubkiem palca podniósł jej brodę, zaklął, a potem przywarł ustami do jej warg. Smakował tytoniem i wódką. Trzymał ją tak blisko siebie, że czuła kształt jego napiętego i czekającego ciała. Zamknęła oczy i przylgnęła do niego. Całowała się z nim namiętnie. Serce waliło jej jak młotem, nie mogła oddychać, nic nie słyszała i nie była w stanie myśleć. Głęboko w niej obudziło się palące pożądanie. Muzyka ucichła, a cienie wokół nich stały się ciemniejsze. Trzymał ją przy sobie, całował łakomie i przesuwał dłońmi po jej plecach, gładząc jej skórę. Oderwał od niej wargi. W jego oczach znowu pojawiło się cierpienie. Brig dotknął czołem jej czoła i westchnął. - Nie, nie, nie. - Co? - Była oszołomiona i podniecona tym, że ją znalazł, zaciągnął do ogrodu i przytulał, choć pewnie tego nie chciał. Teraz walczył sam z sobą. - Chciałem ci powiedzieć, że to koniec. - Koniec czego? Westchnął ciężko. Spojrzał jej w oczy. Poczuła paraliżujący strach. - Wszystkiego. To, co jest między nami, jest złe. Oboje o tym wiemy. Ty chcesz rzeczy, których nie mogę ci obiecać, a mimo to jestem gotów ci je obiecać. Do diabła, Cass. Nie jestem dla ciebie odpowiedni. Nie powinniśmy nawet o tym rozmawiać. Usiłowała zaprotestować, ale on potrząsnął przecząco głową, zanim zdążyła wydobyć z siebie słowo. - Przestaję pracować dla twojego ojca. Nie! - Ale dlaczego...? - Są pewne rzeczy... - załamał mu się głos. Spojrzał w niebo, po którym bezgłośnie przesuwały się chmury, zasłaniając gwiazdy. - ...rzeczy, których o mnie nie wiesz. Rzeczy, których nie chciałabyś wiedzieć. Rzeczy, które... - Nie obchodzi mnie to. - Mylisz się. - Wiatr poruszył gałęziami nad ich głowami i uniósł szept Briga. W ciemności wyglądał na starszego niż w rzeczywistości. - To mi powiedz i pozwól, żebym sama osądziła. Ale nie chciała wiedzieć. To znaczy nie chciała słuchać ohydnego wyznania o tym, co robił z Angie. O tym, że od tygodni są kochankami, że zabawił się z Cassidy i popełnił wielki błąd. I że ożeni się z jej przyrodnią siostrą. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że on się zakochał w Angie. Nie tylko dał się jej uwieść, ale sam się w niej zakochał. Jak wszyscy inni. - Jesteś za młoda, Cass. - A ty się boisz. - Odsunęła się od niego. Czuła się poniżona i upokorzona. Gorące łzy zaczęły ją palić w oczy, a potem popłynęły po policzkach. - Boję się? Czego? - Mnie. - Wbiła kciuk w swoją kruchą klatkę piersiową. Chwycił ją dużymi dłońmi za nadgarstek. Uśmiechnął się sardonicznie, ale nie zaprzeczył. - Chciałem się tylko pożegnać. Poczuła się odrzucona. Jej dziewczęce marzenia prysnęły. Wyszarpnęła rękę z dłoni Briga. - Idź do diabła - powiedziała szeptem, zaskoczona swoją porywczością. Odwróciła się i zniknęła w ciemności. - Wierz mi, że już tam jestem. Słowa Briga pomknęły za nią, ale się nie zatrzymała. Nie słuchała. Myślała tylko o tym, jak przebiec przez ogrody w tych cholernych szpilkach. Dałaby wszystko, żeby cofnąć czas. Żeby nie znać Briga McKenzie, nigdy go nie pocałować i nie być tak głupią, żeby oddać mu serce. 9 Łup! Ból mało nie rozsadził głowy Briga. Tętniło mu w skroniach. Spadł z motoru. Upadł twarzą na ostry żwir. Harley 64 odskoczył na drugą stronę podjazdu i wylądował przy płocie. Brig poczuł krew, ale nic nie widział. - Gdzie ona jest? - rozpoznał głos Jeda Bakera. Walczył, żeby odzyskać świadomość. Zamroczony, spojrzał w górę. Stał nad nim Jed. Oświetlało go nikłe światło z okien baraku. Chłopak ciężko dyszał, a z jego twarzy biła nienawiść. Wrzeszczał na Briga. Jego zęby błyszczały w ciemności. W umięśnionej ręce trzymał kij baseballowy. - Gdzie jest Angie? - A co ci do tego? - Ty kundlu, mów! Gdzie ona jest? Brig próbował wstać, ale kręciło mu się w głowie. - Nie twoja sprawa. - Raczej nie twoja. Zostaw ją w spokoju. Słyszysz, koleś? - Jed mocniej ścisnął kij. Brig przewrócił się na bok. Dostał w ramię. Kij uderzył o ziemię. - Nie weźmiesz jej. Ona jest moja. - Może powinieneś jej o tym powiedzieć? - Brig skulił się, ale Jed walnął go z całej siły kijem w plecy. Poczuł ból wzdłuż kręgosłupa. Zahuczało mu w głowie. Upadł na kolana. Żwir przebił mu dżinsy. Jed roześmiał się i wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby. - Trzymaj się od niej z daleka, synu indiańskiej dziwki. Brig zerwał się na równe nogi. Był wściekły. Splunął, zdrętwiałymi palcami chwycił koniec kija baseballowego i kopnął Jeda w krocze. Chłopak z jękiem upadł na ziemię. Brig wyszarpnął mu kij z ręki i zamachnął się. - Uważaj! Kij ze świstem uderzył Jeda w ramię. Chłopak wrzasnął jak skopany kot. Był ogłuszony. Następne uderzenie. Jed oberwał w żebra. Z kija poleciały drzazgi. Dał się słyszeć przeraźliwy jęk. - McKenzie, nie daruję ci tego! Brig nie przejął się pogróżkami Jeda. Uderzył go w nos. Chłopak skowycząc, upadł na ziemię. Zakrywał rękami usta i nos. Płakał jak niemowlę i błagał Briga, żeby przestał. Krew ciekła mu przez mięsiste palce, którymi ściskał nos. - Zasłużyłeś sobie, ty bezczelny sukinsynu! - Brig dyszał. Pot ciekł mu po twarzy. Zamachnął się kijem zza głowy. Chciał mu zamknąć gębę na zawsze. - Przestań! - W ciemności rozległ się głos Sunny. - Brig! Przestań natychmiast! Z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Brig zacisnął palce na śliskim drewnie. Jed zasłonił się i wybełkotał: - Nie możesz tego zrobić. Nie możesz. - Szlochał histerycznie. Miał mokre spodnie. Krew leciała mu z nosa i z ust. - Ty pieprzony łajdaku! Indiański skurwielu! Kij wyślizgnął się Brigowi z rąk. - Wynoś się stąd. - Zapłacisz mi za to! - Zjeżdżaj! Sunny zbiegła ze schodów i przyjrzała się obu chłopakom. Długie czarne włosy przyprószone siwizną opadały jej na ramiona. Skórzany płaszcz powiewał na wietrze. - Zadzwonię po pogotowie. - Nie! - Jed się poderwał. Mało nie upadł, ale jakoś utrzymał się na nogach. - Jesteś ranny. Obaj jesteście ranni. - Nie potrzebuję od ciebie pomocy, Indianko. Ani od żadnego szarlatańskiego lekarza. To pić na wodę - zadrwił. Jego oczy pociemniały. Kapały z nich łzy. - Doniosę o tym szeryfowi. Oskarżę cię, McKenzie. Nie możesz bezkarnie napadać ludzi. - Spróbuj tylko. - No spróbuj - rzuciła Sunny i zanim Jed zdążył zareagować, chwyciła go z całej siły za rękę. - Puszczaj! - Usiłował się wyrwać. W oczach Sunny pojawił się dziwny blask. - Dobrze. Idź i donieś władzom, a oni dojdą prawdy. O Brigu. O tobie. O Angie Buchanan... Ta krew... - otarła kroplę z jego brody - ...udowodni, że kłamiesz. Lekko drżał jej głos. Wysokim tonem zaczęła coś nucić, chyba w języku Indian Cherokee, ale Brig nie był pewien. Sunny zamknęła oczy i zaczęła się kołysać w rytm monotonnej litanii. Jed się wzdrygnął. Przewrócił oczami ze strachu. Gdy Sunny śpiewała, chłopak otrzeźwiał. - Puszczaj mnie, ty indiańska czarownico! - wrzasnął. Oczy niemal wyskoczyły mu z orbit. - Co ona wyprawia? - Nie wiem, ale to brzmi jak przekleństwo - odpowiedział Brig, nieźle się bawiąc. Mama kpiła sobie z Jeda. I bardzo mu dobrze, bo sobie na to zasłużył. 65 - Zostaw mnie w spokoju! Śpiew nie ustawał. Zagłuszał przejmujący wiatr, którego podmuch sprzątnął spod ich nóg pierwsze suche liście. Był nawet głośniejszy niż warkot silnika motoru, którego koła nie przestawały się kręcić. Jed się wyrwał, ale wpadł do dziury, którą Chase zapomniał zasypać. Szybko się jednak pozbierał. - Niech was wszyscy diabli! - wrzasnął, dobywając głos ze ściśniętego z przerażenia gardła. - Niech was szlag trafi! W ciemności przemknął kot. Jed uciekał co sił w nogach. Chwilę później rozległ się dźwięk zapalanego silnika corvetty Jeda. Samochód zawył przeciągle i ruszył z piskiem opon. Silnik ucichł, a zawyły zmieniane biegi. Po chwili hałas ucichł w ciemności. - Krzyż na drogę - powiedziała Sunny. - Co zrobiłaś? - spytał matkę Brig. Wyciągnęła ręce i dotknęła jego czoła. Skrzywił się. - Musisz się nauczyć walczyć z przeciwnikiem głową, a nie pięściami. - Jesteś oszustką, mamo. - Tylko wtedy, gdy muszę. - Jej oczy były spokojne i ciemne. - Ale widzę wokół ciebie kłopoty, Brig. Naprawdę. Znacznie poważniejsze niż ten pętak. - Zobacz, mamo. Zaczynasz wierzyć we własne bajki. - To nie bajki. - Bzdura. - Zakpiłam z syna Bakerów, ale to wcale nie znaczy, że to bajki. Jeda trzeba było porządnie przestraszyć. Ale to, co widzę wokół ciebie i Chase’a jest najprawdziwszą prawdą. - Chyba nawet za bardzo przestraszyłaś Jeda. - I dobrze. - Spojrzała na drogę. Na jej gładkim czole pojawiły się zmarszczki. - Już więcej nikogo nie napadnie. - Słuchaj, nie martwię się o siebie ani o Chase’a - skłamał Brig, ocierając pot z czoła. Poczuł, że rzęsisty deszcz pada mu na głowę. - A powinieneś. - Muszę iść... - Poczekaj. - Spojrzała w niebo i zmarszczyła brwi, widząc chmury, które przesłaniały księżyc. - Musisz mi opowiedzieć o przyjęciu u Caldwellów. Wcześnie wróciłeś. - Było nudno. - I były problemy. - Zgadujesz, czy masz wizję? Założyła ręce pod biustem - Następnym razem przeklnę ciebie - zażartowała, ale nie było jej do śmiechu. Zagryzła wargi, patrząc na zakrwawiony kij. - Było trochę zamieszania, ale nic poważnego się nie stało - skłamał. - Nikt się nawet nie pokwapił, żeby wezwać policję. - Otrzepał kurtkę i podniósł motor. Miał poważne kłopoty. Naprawdę poważne. Nie chodziło tylko o kilka obelg pod adresem Sunny ani parę uderzeń kijem baseballowym. Pomyślał o Cassidy i poczuł wyrzuty sumienia. Cholera, ta dziewczyna dała mu się we znaki. Na dodatek miał urwanie głowy z jej siostrą. Angie. Dziwnie się dzisiaj zachowywała. Nie kokietowała go. Była chyba przygnębiona. Nie odstępowała go na krok, a po chwili flirtowała i tańczyła z innymi chłopakami, którzy łazili za nią watachą. Kiedy Brig miał już dosyć wystawnego przyjęcia i snobistycznych gości, namówił ją, żeby wyszli. Zgodziła się. Poszli ścieżką między drzewami przy domu. Angie się rozpłakała. Zaciągnęła go do składziku przy szklarni. - Co ci jest? - spytał podejrzliwie, bo jej nie ufał. - Nic. Nie wierzył jej. Angie Buchanan kręciła całym światem wokół siebie. Jednak po jej ładnej twarzyczce spływały łzy. Czuł, że ma jakieś kłopoty. Kłopoty, których on nie potrzebował. - Pomóż mi, Brig. - Jak? - Przytul mnie. - Angie, chyba pora wracać do domu. - Jeszcze nie. - Była zrozpaczona. Opuściła górę różowej sukni, odsłaniając kusząco jedną pierś. Chciała mu się oddać. - Na miłość boską, załóż to na siebie! - Proszę cię, Brig... - Chwyciła go za rękę i położyła ją na swoim jędrnym ciele. Patrzył, jak brodawka jej piersi stwardniała w oczekiwaniu. Pozwalała mu czuć ogień i płomienie, które w niej płonęły. Miał dziewiętnaście lat. A ona była taka pociągająca. - Pozwól, żebym cię zadowoliła - wyszeptała. - Jak wtedy... Pamiętasz? W skroniach Briga pulsowało pożądanie. Jej skóra była gładka jak jedwab. Musiał włożyć wiele wysiłku, żeby oderwać od niej ręce. Angie była nieugięta. Przyciągnęła palce Briga na drugą stronę sukni. Pomogła mu zsunąć z 66 siebie materiał. Piękne wypukłości piersi oświetlał blady księżyc. - Lubisz mnie. Wiem, że mnie lubisz. Pamiętam... Poczuł wstyd, ale serce płonęło mu w niecierpliwym oczekiwaniu. Jego męska natura go zdradziła, gdy Angie przysunęła się do niego i pocałowała go namiętnie w usta, ocierając się nagimi piersiami o jego koszulę. Była kusząca i pociągająca. Krew w nim wrzała. Wszystko przestało się liczyć. Chciał się tylko w niej zatracić. Wobec Cassidy zachował się jak szlachetny rycerz, mówiąc jej, że się więcej nie zobaczą. Więc dlaczego miałby nie skorzystać z tego, co Angie tak chętnie chciała mu dać? Pociągała go. Już raz ją przecież pieścił, kiedy okazała się na tyle głupia, żeby pokazać mu się nago. Boże, zachował się wtedy jak napalony ogier. Ale wtedy jeszcze nie wiedział, że Cassidy go pragnie. Od tamtej chwili jego myśli kręciły się tylko wokół szesnastolatki. Ale ona była dla niego za młoda, zbyt naiwna. Zasługiwała na coś lepszego. Nieważne, co on do niej czuł... A Angie... Cholera, była niezła. Zacisnął zęby i odsunął ją od siebie. - To chyba nie jest dobry pomysł. - Jest. - Ubierz się. Odwiozę cię do domu. - Zamknął oczy, starając się otrzeźwieć i oczyścić umysł z palącego pożądania. Usłyszał zapraszający odgłos rozpinanego zamka. - Nie... Otworzył oczy i zobaczył, że suknia Angie leży na trawie u jej stóp niczym różana kałuża. Dziewczyna stała przed nim tylko w jedwabnych figach, które zachodziły jej nisko na biodra, ukazując linię opalenizny. Różowa koronka ledwie przesłaniała włosy na łonie. - Ubierz się. - Jego głos był szorstki, ale nie stanowczy. Podeszła do niego, rozchylając pełne i wilgotne usta. Wspięła się na palce i objęła go ramionami za szyję. Wyginała się i ocierała o niego piersiami. Zaczęła go całować. - Ożeń się ze mną, Brig - wyszeptała mu w otwarte usta. Przywarła do niego. Majtki uwodzicielsko przesuwały się po wybrzuszeniu jego dżinsów. Objęła nogą jego udo i zaczęła przesuwać ją w górę i w dół, zostawiając gorący, wilgotny ślad na jego dżinsach, którego zapach czuł do tej pory. - Ożeń się ze mną, a będę na zawsze twoja. Teraz, kiedy odchodził od matki, żeby podnieść motocykl, już wiedział, co powinien zrobić. - Brig, nie... - Później, mamo. - Nie przejął się tym, że pada deszcz. Wsiadł na harleya i wjechał na drogę do miasta. Musiał wyjaśnić kilka spraw. - Przysięgam, że uduszę go gołymi rękami. - Cassidy po raz pierwszy widziała tak pijanego Derricka. Przeszedł przez gabinet do pokoju ojca, w którym na ścianach wisiały rzadkie okazy broni. - Kogo? - Serce jej łomotało. Szła za nim przez dom. Przed chwilą z piskiem opon wjechał na podjazd i narobił takiego hałasu, że szybko zbiegła po schodach. Stał w korytarzu, klął i darł się, zamroczony złością. - McKenziego, a kogo! - Usiłował otworzyć gablotę, ale była zamknięta. - Sukinsyn! - Wrócił do gabinetu, wysunął szufladę biurka, wyrzucił z niej długopisy i dokumenty i w końcu znalazł pęk kluczy. Wtoczył się z nimi do pokoju z bronią. Cassidy była przerażona. W domu nie było nikogo. Wymówiła się bólem głowy i państwo Taylor odwieźli ją do domu. Ledwie zdążyła się przebrać, gdy usłyszała jak Derrick z hukiem wpada do domu, potykając się, przeklinając i przyrzekając, że się zemści. Na Brigu. Wsadził klucz do drzwiczek. Nie ruszył się. - Cholera! - Dzwonię do taty - ostrzegła go. - No to dzwoń. Gdy się dowie, że Brig McKenzie pieprzy się z Angie, to też mu dowali. Cassidy poczuła mdłości. Mało nie zwymiotowała. Oparła się o framugę drzwi. - Nie wiesz, że... - Nie? - Wsadził w zamek inny klucz i nic. - Niech to diabli! - Trzeci i czwarty klucz nawet nie zmieścił się do dziurki. - Angie sama mi powiedziała. To się ciągnie między nimi, odkąd się tu zjawił, a może nawet wcześniej, nie wiem. Pewnie dlatego chciał u nas pracować, żeby się do niej zbliżyć. - Nie... - O, Boże, Cassidy, dorośnij! Wiesz, jakim wielkim człowiekiem mógłby się poczuć, mając córkę Buchanana? Byłby najszczęśliwszy na świecie. Po latach płaszczenia się przed naszym ojcem, wreszcie by mu dorównał. Przeliczył się, bo Angie się tylko wydaje, że za niego wyjdzie. - Wyszczerzył zęby. Krew pulsowała mu w skroniach. Kopnął w drzwi. Posypało się szkło. Sięgnął ręką przez potłuczoną szybę i wyciągnął strzelbę. Przerażenie ścisnęło Cassidy za gardło. - Nie... 67 - On się z nią nie ożeni. Nigdy więcej jej nie dotknie. Już ja się o to postaram. - Jego oczy miotały błyskawice. - Tym razem przeleciał niewłaściwą kobietę. Cassidy chwyciła go za ramię i rzuciła się na niego. Ręka Derricka opadła pod ciężarem jej ciała. Rozluźnił palce. Strzelba upadła na podłogę. Cassidy w mgnieniu oka podniosła broń i wycelowała z dwururki w klatkę piersiową brata. Drżały jej nogi, ale strzelbę trzymała pewnie. - Idź na górę, Derrick. Jesteś pijany i bredzisz bez sensu. Prześpij siei wytrzeźwiej. - Co? Ty masz zamiar mnie zastrzelić, gdy ja chcę bronić honoru naszej siostry? Ludzie! - Niech Angie broni się sama. - Boże drogi, Cassidy, przecież ty ryczysz, gdy strzelam do jaskółki czy jakiegoś cholernego kota. Nie strzelisz do mnie. - Strzelę. Przysięgam, Derrick! - Serce łomotało jej w piersi. Miała spocone dłonie. Zacisnęła palce na spuście. - Jeśli myślisz, że będziesz ścigał Briga z tą strzelbą i... oj! Derrick chwycił broń za lufę i wyrwał ją z zaciśniętych palców siostry. - Jesteś tak samo zła jak ona - warknął. - Bez przerwy łazicie za tym mieszańcem. Daj mi spokój. - Nie możesz... - No to patrz! - Wypadł z pokoju i zbiegł na dół, na korytarz. Cassidy miała na nogach pantofle na obcasach. - Zostanę miejscowym bohaterem, jeśli załatwię McKenziego. Wyświadczam przysługę tobie, sobie, Angie i całemu temu cholernemu miastu. - Zadzwonię po mamę i tatę. - No to dalej. - I na policję. Jeżeli coś się stanie Brigowi, przysięgam, że cię wydam i... Odwrócił się i spojrzał w wykrzywioną z wściekłości twarz Cassidy. Jego oddech był przeniknięty alkoholem i dymem. - Ty chyba nic nie rozumiesz? Brig zgwałcił Angie. - Zgwałcił? - A jak? Myślisz, że chciałaby tego z nim? - Derrick wykrzywił się z niesmakiem. - Ale ona... - Flirtowała z nim. Ze wszystkimi flirtuje. Ale nie chciała zrobić tego z Brigiem. Zmusił ją. - Chyba... chyba było odwrotnie. Słyszałam, jak rozmawiała z Felicity. Powiedziała jej, że ma zamiar uwieść Briga. - Kłamiesz - warknął, trzęsąc się z wściekłości. - Nie, nie kłamię. Jeżeli mi nie wierzysz, spytaj Felicity. Oczy Derricka zmieniły się w wąskie szparki. - Ją ostatnią bym o to pytał. - No to porozmawiaj z Angie! Sama ci powie. Z wściekłości drżały mu nozdrza. - Skłamie, żeby go chronić. Ale już za późno. Najwyższy czas, żeby Brig McKenzie zapłacił za wszystko. - Podrzucił strzelbę w ręce i otworzył drzwi. Cassidy została sama, przytulona do ściany. Derrick odjechał. Myślała, że się przewróci. Była bezradna. Ani rodzice, ani policja nie potraktują jej poważnie. Brig słynął z tego, że zadzierał z prawem, a Derrick miał opinię chłopaka, który jeszcze nie dorósł. Więc czasem sobie wypił i rozbił parę samochodów. Wywołał awanturę, może dwie. Sypiał z kim się dało. Nikt nigdy na tym nie ucierpiał, z wyjątkiem Felicity Caldwell, która popełniła błąd i zakochała się w nim na zabój. Poważniejszych problemów nigdy z Derrickiem nie było, bo Rex Buchanan chętnie płacił za wybryki swego syna. Ale za Brigiem McKenziem kłopoty ciągnęły się jak pioruny za błyskawicą. Władze nie uwierzyłyby, że mówi prawdę. Usłyszała warkot samochodu Derricka. - O Boże.... - Modliła się w duszy, żeby jej brat nie znalazł Briga i Angie razem. Wnętrzności Cassidy ścisnęły się boleśnie. Zbyt często była świadkiem wybuchów Derricka. W dodatku w ciągu kilku ostatnich lat zrobił się gorszy. Okładał konie batem do krwi, strzelał do jaskółek i traktował koty jako doskonały cel treningowy. Przypalał Williego papierosami. Chłopak nigdy nie poskarżył się ani słowem, ale Cassidy domyśliła się prawdy i spytała brata wprost. Ostrzegła, że jeżeli to się powtórzy, powie ojcu. Derrick się wtedy roześmiał. - Chyba żartujesz? - Zgasił ją, gdy mu zagroziła. - Jeżeli ojciec będzie miał do wyboru twoją wersją i moją, to komu uwierzy, jak myślisz? Twoich słów nie potwierdzi nawet ten półgłówek. - Jak to nie? Przecież wie, co mu zrobiłeś. Derrick leniwie wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu. - Wie, ale nic nie powie. 68
an43 432 zobaczyła, że jeszcze wcale nie jest późno. Niskie, deszczowe chmury sprawiały, że było niemal ciemno. - A może nie - westchnęła. Sprawdź dziesięciu lat, nie zauważyła w zasadzie niczego. Cóż, wygląda na to, że facet, który ją tak brutalnie uziemił, przy okazji ocalił jej życie. Stękając ciężko, podniosła się na nogi. Zabrała koc porzucony nieopodal. Noktowizor leżał obok pobliskiego nagrobka. Pistolet, który miała w kieszeni, zniknął. Najwyraźniej zabrał go napastnik. Ból głowy wrócił, uderzając z nową siłą. Aż zemdliło ją od tępego pulsowania w skroniach. - Wracajmy do domu - powiedziała zmęczonym głosem. Być tak blisko i nic nie osiągnąć. Czuła gorzki smak porażki niby suchy popiół w ustach. W milczeniu wrócili do samochodu. Kiedy mijali knajpę, wściekłość znów zatrzęsła Millą. Pod wpływem impulsu cofnęła się do wejścia knajpy i pchnęła drzwi tak mocno, że uderzyły z impetem