Przestań. Uspokój się. Nie panikuj. Właśnie tego chce, właśnie na to liczy. Oddychaj

przeprasza za to, że zadzwoniła do niewłaściwego człowieka, ale zaraz dodała: – RJ, proszę, wybacz mi. Nie chciałam cię skrzywdzić. Co? Serce stanęło mu w piersi. – Kto mówi? – warknął. Krew szumiała mu w uszach. Klik! Rozłączyła się. – Halo? – zawołał, raz po raz naciskając widełki. – Halo? Halo? Nic. Halo? Cholerny świat! Rozłączyła się. Spoconymi dłońmi odłożył słuchawkę. Miał wrażenie, że lodowały nóż przebija mu serce. Ten głos wydał mu się znajomy. A może nie? Jennifer. Przez całe życie tylko ona jedna nazywała go RJ. Jezu. Z trudem przełknął ślinę. Powtarzał sobie, że nie może panikować. Ktoś się pod nią podszywa. Co tu się dzieje, do cholery? Wstał z łóżka, włożył koszulkę i spodnie, które wisiały na poręczy krzesła. Zapinając guziki, na bosaka wyszedł z pokoju i ruszył do recepcji, nad którą migotał neon z nazwą motelu. Autostradą przejeżdżały nieliczne samochody, chłód nocy przyjemnie pieścił skórę. W kantorku paliły się przyciemnione światła. W ekspresie czerniła się resztka kawy, najwyżej filiżanka. Za ladą nie było nikogo. Zgodnie z poleceniem na metalowej tabliczce na ladzie, nacisnął guzik dzwonka. Odczekał pół minuty i zadzwonił znowu w chwili, gdy http://www.gastromed.com.pl/media/ – Nie ma może. Dlatego powstałeś z martwych. Przyznaj się, Bentz. – o zmartwychwstałych pogadamy przy steku. W Roy’s, jeśli ta knajpa nadal istnieje? Kiedyś był to modny lokal, hołd czasom westernu. – Istnieje, jeszcze bardziej obskurny niż dawniej, ale żarcie nadal dobre, a drinki w promocji sapo piątaku. – To ma być tanio? – W Hollywood? Owszem. Ale dzisiaj nie dam rady, jestem zajęty. Jutro może być? – Jasne. Spotkamy się tam... Powiedzmy, o siódmej? – Da się zrobić. Jutro o siódmej. W Roy’s. Hayes się rozłączył, otworzył schowek między fotelami i wyjął fiolkę leków na zgagę, którą zawsze tam trzymał. Żołądek dawał mu się we znaki, a rozmowa z Bentzem nie poprawiała sytuacji. Zażył kilka naraz, popił resztką pełnej fusów porannej kawy. Była gorzka, ale znośna. Włożył okulary przeciwsłoneczne, zerknął w lusterko, rozejrzał się i

ostatni. Liczył sygnały. Po ósmym odezwał się męski głos: – No? – Kto mówi? – zapytał Bentz. – Doug. A ty kto? – Oburzenie. – Oddzwaniam. – Co ty, pieprzysz? Sprawdź kobiety w cytrynowej sukience, nie spacerowała chodnikiem, nie wsiadała do samochodu. Poczuł przykre deja vu. Jakby już tu był. Jakby już uganiał się za Jennifer tymi ulicami. Odprowadził autobus wzrokiem. Może za nim pojechać i wyprzedzić na najbliższym skrzyżowaniu? Weź się w garść, upomniał się. To nie ona. To tylko sugestia, to wszystko wina tej suki Shany. Jennifer nie ma w tym autobusie, nieważne, żyje czy nie. Weź się w garść. Czy kiedykolwiek Jennifer jeździła miejskimi środkami komunikacji? – Nie podoba mi się to i tyle – przyznała Kristi. Siedziała w samochodzie, jedną ręką trzymała kierownicę, drugą – komórkę, przez którą rozmawiała z Reubenem Montoyą, partnerem ojca. – Musiał wyjechać. – Ale dlaczego? – nie dawała z wygraną.