- Sama nie wiem. Wyglądasz trochę... jakbyś się gniewał.

- Ona twierdzi, że wciąż jej pożądasz. - Ona może sobie tak myśleć, ale to nieprawda - odparł zdecydowanie. Wciąż trzymał ją za nadgarstek. - Chcesz wiedzieć, dokąd idę? - spytał. - Dobrze. Chodź ze mną. Ruszył tak szybko wąskim, podobnym do tunelu korytarzem, że Jodie musiała prawie biec, żeby za nim nadążyć. Czuła wilgoć i widziała krople wody na kamiennym sklepieniu i ścianach. Zatrzymały ich ciężkie, dębowe drzwi. - Ten korytarz to dawna droga do wieczności - wyjaśnił beznamiętnie Lorenzo. - Prowadził do lochów i sali tortur. - Do sali tortur? - Jodie usłyszała w swoim głosie odrazę. Lorenzo wzruszył ramionami, przekręcił klucz i otworzył ciężkie drzwi. - Sztuka wojenna kieruje się swoimi prawami. - W średniowieczu zapewne tak było - przyznała Jodie. - Ale... - Nie tylko w średniowieczu - przerwał jej. Wyglądał w tej chwili tak złowrogo, że zadygotała. Za drzwiami znajdowało się ogromne, nisko sklepione pomieszczenie. Pod jedną ścianą stały puste półki na wino, ze sklepienia kapała wilgoć. - Wszystko w porządku. - Lorenzo podążył wzrokiem za jej zaniepokojonym spojrzeniem na sufit. - Tu jest zupełnie bezpiecznie, a chłód, chociaż nieprzyjemny, też ma swoje zalety. Więziono tu przez pewien czas pierwszego męża mojej babki - dodał w zamyśleniu. - Był przeciwny Mussoliniemu i popełnił błąd, mówiąc to głośno. Został więc uwięziony i torturowany w swoim własnym domu. Moja babka nigdy się z tym nie pogodziła. Często mi o tym opowiadała. Gdyby miała wybór, wolałaby zamieszkać w jakimś konwencie, ale przyrzekła mężowi, że zostanie w Castillo. Jej małżeństwo z moim dziadkiem zostało zaaranżowane przez jej pierwszego męża, kiedy umierał z powodu urazów zadanych podczas tortur. Ukradziono wtedy z Castillo wiele dzieł sztuki i opróżniono półki z wina. Ale jednego skarbu nie mogli zabrać. Jodie rozejrzała się w niedowierzaniu po zimnym, podziemnym pomieszczeniu. - Tutaj jest coś cennego? Lorenzo potrząsnął głową. - Nie tu. Chodźmy. - Poprowadził ją do małych drzwi, które otwierały się na kolejne schody. - Wiodą do głównego salonu - wyjaśnił. - Do apartamentu Cateriny? - zapytała Jodie niespokojnie. - Caterina zajmuje apartament babki, przylegający do salonu, dlatego używam właśnie tych, a nie głównych schodów. Osiągnęli szczyt schodów i następne drzwi. - To właśnie tutaj, ukryta pod tkaniną, którą pierwszy mąż mojej babki ozdobił ściany, znajduje się seria malowideł ucznia Leonarda. Zdaniem mojej babki w ich tworzeniu uczestniczył sam mistrz. Wprowadził ją do dużego pokoju o ścianach pokrytych zielonym jedwabiem. Pomieszczenie wyglądało na zaniedbane, zapach kurzu mieszał się z lekkim aromatem róż. - Książę obawiał się, że ludzie Mussoliniego będą rościli pretensje do Castillo ze względu na te malowidła, więc je ukrył. Marzył, by pewnego dnia przywrócić im dawną świetność. Nasza rodzina jest duża, niektórzy jej członkowie uważają, że Castillo powinno zostać sprzedane, a zyski rozdzielone. Babka chciała zostawić Castillo mnie, ponieważ wiedziała, że w jej imieniu wypełnię obietnicę, którą złożyła swojemu umierającemu pierwszemu mężowi. http://www.gabinetystomatologiczne.edu.pl stare, stylowe meble na wysoki połysk, na podłogach leżały perskie dywany. Te ostatnie - chociaż miejscami poprzecierane - także nie wyglądały, jakby szarpały je szczeniaki albo dzieci urządzały sobie po nich gonitwy. No i jeszcze gabinet. - Może być twój - zaproponowała Karolina, kiedy oprowadzała go po domu poprzedniego dnia. - Należał do Richarda? - spytał, omiótłszy wzrokiem półki i mahoniowe biurko. - Tak, służył do biznesowej części jego pracy. Do malowania miał pracownię na poddaszu, przerobioną ze strychu. - Ja też chyba czułbym się tam dobrze. Karolina skrzywiła się lekko.

skupieniu. Odwróciwszy się wreszcie, znieruchomiała w najwyższym zdumieniu. Na ścianie naprzeciw sekretarzyka wisiał wizerunek, który bez trudu rozpoznała. Była to postać anioła z arcydzieła Leonarda da Vinci „Madonna w skalnej grocie”. Kiedyś, kiedy razem zwiedzali Luwr, ojciec powiedział: Sprawdź przypomniał sobie wreszcie, jak oddycha się pełną piersią. Jazda na motorze, gdy obejmował ją mocno, bardziej dla przyjemności niż z obawy, że spadnie... Shey była wyjątkową, atrakcyjną dziewczyną. I chyba nie zdaje sobie z tego sprawy. Przypomniał sobie, jak spał na kanapie w jej salonie, otulony narzutą przepojoną jej zapachem. Ze świadomością, że ona jest w sypialni na piętrze. Nie chciał być świadkiem jej mizdrzenia się do Petera, bo kiepsko się z tym czuł. Oczywiście nie powie jej tego. - Powiedzmy, że nie jestem jakoś szczególnie zachwycony. Shey mimowolnie uświadamiała mu też, że wyjeżdżając z Bostonu, zostawił tam cząstkę samego siebie - to cudowne