będą potrzebni. Co dalej? Wyjąć z ramy szkło z krzyżem i wysłać do Zawołżska na ekspertyzę. Nie, to by za długo trwało. Lepiej wezwać Siemiona Iwanowicza, a z nim trzech-czterech co bardziej rozgarniętych policjantów, żeby nie być zależnym od podłego Witalisa i jego strażników pokoju. Rozstawić w chatce i wokół niej całodobowe posterunki. I wtedy zobaczymy, jak się moc czartowska zachowa. Hmm – powiedział nagle sam do siebie Berdyczowski – i zatrzymał się. Przecież ja sam rozumuję jak regularny dzierżymorda. Jakbym nie rozumiał, że jeśli tu naprawdę kryje się jakaś mistyczna materia, to bardzo łatwo zniszczyć cienką nić między nią a ziemską rzeczywistością. Wyjdzie z tego właśnie taki węzeł gordyjski, przeciw któremu występowałem. Nawet taka zakuta pała jak Lagrange, świeć Panie nad jego duszą, zrozumiał, że zjawiska nadprzyrodzone obserwować można tylko sam na sam, bez osób postronnych, świadków, strażników. Dla czystości eksperymentu trzeba postępować tak, jak pisał Lentoczkin: przyjść samemu, nago i z zaklęciem. I jeśli nic szczególnego się nie zdarzy, to dopiero wtedy, z twardym materialistycznym przekonaniem, można prowadzić śledztwo zwykłym sposobem. Zawołżski podprokurator rozumiał, że te rozmyślania należą raczej do sfery gry umysłu, bo przecież nigdzie nocą nie pójdzie, a już na pewno nie w miejsce, gdzie jeden człowiek stracił rozum, drugi zaś wpakował sobie kulę w serce. Pchać się w taką awanturę byłoby głupio, nawet śmiesznie, a co najważniejsze – http://www.domy-drewniane.info.pl Wydawało się to dość dziwne: o ile prościej byłoby wziąć rewolwer obiema dłońmi za rękojeść i skierować długą lufę prosto w serce. Zresztą i sam postępek był, najdelikatniej mówiąc, dziwny – nikt przy zdrowych zmysłach sam się przecież dziurawić nie będzie. Pewnie nacisnął spust jak popadło i palnął... – A to co? – spytał Berdyczowski, podnosząc dwoma palcami białą damską rękawiczkę, opatrzoną metryczką z numerem 13. – Rękawiczka – obojętnie odpowiedział służka klasztorny. Podprokurator westchnął i sformułował pytanie ściślej: – Skąd się tu wzięła? I dlaczego zakrwawiona? – A bo ona u niego na piersi pod koszulą leżała. – Mnich wzruszył ramionami. – Światowe głupstwa. Cienki jedwab przy bliższej obserwacji też okazał się przedziurawiony. Hmm. Od wniosków na temat rękawiczki pan Matwiej postanowił na razie się
dźwięczny, pani Lisicynej natomiast wydał się nieprzyjemnie przenikliwy. – Co jest potwornego w nazwisku „Borejko”? – spytała Polina Andriejewna, uśmiechając się jeszcze przyjaźniej, i powtórzyła, jakby smakując: – Borejko, Borejko... Jak najzwyklejsze nazwisko. – W tym właśnie rzecz – z powagą wyjaśnił doktor. – Nie znosimy wszystkiego, co zwykłe; co zwykłe, to dla nas wulgarne. Na przykład „Lidia Jewgieniewna” brzmi Sprawdź Portland z ekspertami od balistyki i z panią patolog. Sanders, czy jest coś, o czym chciałeś mi powiedzieć, czy może mam najpierw dać ci w zęby, a potem zadawać pytania? Detektyw stanowy wzruszył ramionami. – Ach, chodzi ci o tę „tajemniczą łuskę”? – Do diabła, nie udawaj idioty. – Spece od balistyki mają z nią pewien problem. Nie znaleźli śladów na zewnątrz, za to wykryli jakąś substancję w środku. – Polimer – podpowiedział Quincy. Sanders zerknął na niego. Potem wbił pełen dezaprobaty wzrok w Rainie. Najwyraźniej nie podobało mu się, że policjantka dzieli się informacjami z agentem federalnym. Rainie miała to w nosie. – Właśnie, polimer – dokończył niedbałym tonem. – Nie wspominałem o tym, bo nie stwierdzono jeszcze nic konkretnego. Muszą przeprowadzić więcej testów. Dopiero wtedy