roku w grudniu moŜe skończyć studia.

- Panna Hastings zostanie nagle wezwana z powodu choroby matki; myślę, że to najlepsze wyjście z sytuacji. Oczywiście pozwolimy jej wyjechać. Wyrażę z tego powodu szczery żal, i ty także - ciągnęła. Markiz usiadł ciężko na fotelu i wydawał się nie słuchać. Przyglądał się listowi Clemency. - Myślisz, że naprawdę pomyliła mnie z Alexandrem? - Pozostawiam to twojemu wyczuciu i wiedzy na jej temat. - Lady Helena zauważyła, że bratanek już opanował gniew. - A teraz pozwól, że porozmawiam z Arabella. Kwadrans później Arabella siedziała wraz z ciotką w jej buduarze. Najważniejszymi lokatorami tego obszernego, wytwornego pokoju wydawały się psy, ich wygodzie było tu podporządkowane niemal wszystko. W rogu znalazła schro¬nienie Millie ze swoimi szczeniakami, a przynajmniej osiem pozostałych czworonogów królowało na specjalnie przygo¬towanych krzesłach. Miarą powagi obecnej sytuacji był fakt, że lady Helena bezceremonialnie zgoniła Muffin z jej ulubionego miejsca i usiadła tam sama. Z zaskoczeniem stwierdziła, że bratanica już wie o kłam¬stwach panny Hastings, i bez słowa komentarza wysłuchała rzeczowej opowieści dziewczyny. - Cieszę się, że poznałam wersję drugiej strony - odparła, gdy Arabella skończyła mówić. - Zdradzę ci, moja droga, że tak też przypuszczałam. Jak widzę, Lysander niepotrzebnie tak bardzo się uniósł. Naturalnie, dziewczyna popełniła błąd, uciekając w głupi i nieodpowiedzialny sposób, ale od tego czasu zachowywała się bez zarzutu. - Z pewnością też zniosła wystarczająco dużo upokorzeń ze strony Baverstocków, zauważyła w duchu. - Skoro już wszystko wiemy na jej temat, nie sądzisz, ciociu, że byłaby dobrą żoną dla Zandra? - zapytała bratanica, wciągając głęboko powietrze. Lady Helena podniosła swoje lorgnon i przyjrzała się jej uważnie. - Czy ty do reszty postradałaś rozum, Arabello? Po tych wszystkich przejściach Lysander nie zechce o niej nawet słyszeć. Ciotka wspomniała tylko o uprzedzeniach Lysandra, a nie o własnych, zauważyła przytomnie Arabella. Zachęcona tym, dodała: - Ale panna Clemency nie jest obojętna Zandrowi. Kuzyn¬ka Maria twierdzi wręcz, że się w niej zadurzył, wiem to od Diany. To tłumaczyłoby jego wściekłość. Lady Helena kontemplowała w milczeniu tę wiadomość. - A panna Hastings? - zapytała po chwili. - Nie zwierzała mi się, ciociu Heleno, ale wydaje mi się, że podziela to uczucie. Przez ostatni tydzień ledwie skubała jedzenie, z pewnością musiałaś zauważyć. Oczywiście, jest jej przykro z powodu całej maskarady, ale tak naprawdę unieszczęśliwiły ją dopiero oskarżenia Zandra. - To stawia sprawy w zupełnie nowym świetle - stwier¬dziła stanowczo ciotka i zamknęła z trzaskiem lorgon. - Nie pozostało nam zbyt wiele czasu, jeśli mamy rozstrzygnąć tę kwestię jeszcze przed sprzedaniem posiadłości. Czy wiesz, dokąd panna Hastings zamierza się udać? Tydzień później Clemency przyjechała do Londynu. Kiedy zjawiła się u pani Stoneham, prawie w tym samym czasie nadszedł list od Jamesona. W środku znajdowało się za¬proszenie od Ramsgate’ów oraz dziesięć funtów na podróż. Wydawało się, że prawnik nie tracił czasu, załatwiając co trzeba, ale prawda była taka, że to pani Hastings uznała przedłużającą się nieobecność córki za katastrofę i z niecier¬pliwością oczekiwała jej powrotu. Ponieważ miała wkrótce zostać żoną szanownego Johna Butlera, nie myślała już o Clemency z dawną irytacją. Tym samym zaniechała gróźb wysłania dziewczyny do ciotki Whinborough, co więcej, łaskawie zgodziła się na jej pobyt u Ramsgate’ów. Pan Jameson otrzymał za zadanie dyskretne załatwienie tych spraw - zachowanie matki miało oczywiście pozostać poprawne, jeśli nie serdeczne; uzgodniono, że bez dalszych fochów powita Clemency. Tuż po wiadomości od Jamesona nadszedł pompatyczny w tonie list od samej pani Hastings, pełen szumnych obietnic i podziękowań dla najdroższej kuzynki Anne za opiekę nad jej skarbem. Zaraz potem Clemency ode¬brała utrzymaną w entuzjastycznym tonie karteczkę od Mary i Eleanor Ramsgate. Będziemy się świetnie bawić! - pisała Mary. - Razem z Nell obiecałyśmy nie okazywać zazdrości, gdybyś ukradła nam kawalerów. Dostaniesz sypialnię na górze - mama kupiła śliczny perkal na pokrycie łóżka. Clemency popatrzyła na listy. Miała wrażenie, że należą do zupełnie innego świata i nie mają z nią nic wspólnego. Sama czuła jedynie przejmujący ból zranionego serca. http://www.domaszkowice.pl/media/ Mark uśmiechnął się kącikiem ust. To proste - rzekł.- Zatrudniłem cię jako niańkę mojej bratanicy i jako jej niańka zjesz z nami kolację. - Po chwili milczenia dodał: - Odpowiada ci taki układ? Westchnęła głęboko. Nie, nie odpowiada, nie po tym, gdy dał jej do zrozumienia, Ŝe chce zachować dystans między nimi. - O ile pamiętam, to ustaliliśmy, Ŝe piątkowy i sobotni wieczór mam wolny - przypomniała mu. Spojrzał na nią tak, jakby kwestionował tę umowę. - Masz rację - powiedział. - Zupełnie zapomniałem. OdłóŜmy to. Uczcimy twój sukces innym razem. - Być moŜe. A teraz, wybacz mi, muszę zajrzeć do Eriki, nim sama pójdę spać. Nie dając mu czasu na odpowiedź, wyszła z pokoju.

- Jest w swoim pokoju, odpoczywa. Prosiła, żeby jej nie przeszkadzać. Gloria wbiegła na schody. - Zaraz ktoś po nią przyjedzie. Zatrzymaj ich na dole tak długo, jak to możliwe. - Ktoś przyjedzie? - Pani Hillcrest podeszła do schodów. - Po matkę panienki? Nie rozumiem. Gloria przystanęła i popatrzyła na gospodynię. - Rób, o co proszę, Greto. Nie pytaj. Sprawdź Nie, to zapewne jakiś nadzwyczajny zbieg okoliczności. Panna Hastings-Whinborough bez wątpienia zbiegła do jakiejś przyjaciółki. Młode damy legitymujące się stutysięcznym posagiem zwykle nie zatrudniają się jako guwernantki za niecałe trzydzieści funtów rocznie. A może tak robią? Z trudem oderwał myśli od zaginionej panny Hastings-Whinborough i starał się skupić uwagę na Marku. To jasne, że Arabella mówiła prawdę, a motywy Marka do pewnego stopnia stały się bardziej zrozumiałe. Z pewnością nie zechce zabrać Arabelli do „Korony”. Nie tylko znają ją wszyscy we wsi, ale wynikły z tej awantury skandal mógłby go zrujnować. Chociaż Lysander balansuje na krawędzi bankructwa, bez wahania stanie do walki, by bronić honoru siostry. Jest też uznanym strzelcem i choćby dlatego Mark nie zaryzykowałby swojej skóry. Zapewne nie chciałby też zostać zmuszony do opuszczenia kraju. Nie, Baverstock poluje na całkiem inną zwierzynę, tak jak przypuszczał oberżysta. O kogo innego może mu chodzić, jak nie o pannę Stoneham? Bez odpowiedzi pozostawało jeszcze jedno dręczące go pytanie: czy Mark realizuje swój plan za wiedzą i przy współudziale dziewczyny? To właśnie sugerowała Oriana. Nie był skłonny jej wtedy uwierzyć, ale teraz nie miał tej pewności. Po wydarzeniach w ruinach klasztoru panna Stoneham i Mark już od kilku dni traktują się z chłodną obojętnością. Czy to prawda, czy tylko wybieg dla ukrycia prawdziwych uczuć? Czyżby panna Stoneham pragnęła tu przyjechać z jego przyjacielem? Nagle chleb i ser wydały się mu zupełnie bez smaku. Mark Baverstock był bardzo zajęty przez cały piątek. Rano pojechał do Abbots Candover i zarezerwował na następną noc pokój dla panny Stoneham. Naturalnie istniało niebezpieczeństwo, że dziewczyna ucieknie do swojej ku¬zynki, lecz Mark był przekonany, że zdoła temu zapobiec. Zrujnowana i zhańbiona nie zaryzykuje dalszych upokorzeń w oczach szanowanej krewnej. Nie, raczej spędzi noc w „Koronie”, opłakując utraconą niewinność. Nie sądził też, by oponowała, gdy przyjedzie po nią następnego ranka. Jeśli będzie mądra, szybko nauczy się go zadowalać. Mark miał nadzieję, że do czasu powrotu z Paryża stanie się ślicznym i uległym stworzeniem, jakiego mógłby pożądać każdy mężczyzna. Wrócił do Candover Court i napisał adresowany do siebie list, pilnie wzywający go do domu. Wymagało to niejakich przemyśleń, bo z pewnością nie chciał podróżować z Oriana, która, jak się domyślał, sprzeciwi się jego planom. Zdecydował w końcu, że wyraźnie pogorszy się stan zdrowia jego ojca chrzestnego. Ponieważ Mark był znany jako główny beneficjent tego dżentelmena, jego niepokój i chęć bycia przy łóżku chorego nie będą wymagały komentarza. Zakończył list, zakleił i zaadresował na swoje nazwisko zmienionym charakterem pisma, po czym wezwał służącego. - Chcę, by dostarczono mi to jutro rano - powiedział. - Oczywiście, jaśnie panie - odparł kamerdyner bez¬namiętnym tonem. Bynajmniej go to nie zaskoczyło. Nie przywykł do mieszkania w takim domu i warunkach, zastanawiał się więc, jak długo pan Baverstock tu wytrzyma.