Prywatnie pani Stoneham była zdania, że przed upływem sześciu lat do tak pięknej dziewczyny z pewnością ustawią się tłumy młodzieńców, gotowych ją ocalić. Zdecydowała, że nie będzie jej teraz ponaglać, ale może za miesiąc skontaktuje się z matką i spróbuje wynegocjować warunki powrotu do domu.

Josh podniósł głowę. Był o wiele młodszy, niż Clemency mogła przypuszczać. Okazało się, że to ten sam młody syn dzierżawcy, do którego Arabella puszczała oko w kościele. Wyglądał na szesnaście lat i gdy ją ujrzał, na jego twarzy pojawił się wyraz najwyższego zmieszania. Usiadł, pośpiesznie poprawił ubra¬nie Arabem i przesunął ręką po czerwonej z zażenowania twarzy. Zaległa długa, niezręczna cisza. Młodzieniec wydawał się sparaliżowany strachem, Arabella wyglądała, jakby się miała za chwilę rozpłakać, bardziej wobec doznanej znie¬wagi niż z szoku, a Clemency zastanawiała się gorączkowo, co robić. Wtedy dobiegł ich odgłos kroków. Pięćdziesiąt metrów od nich krętą ścieżką wśród drzew zmierzał w ich stronę markiz Candover ze strzelbą w ręku i torbą przerzuconą przez ramię. - Najlepiej będzie, jeśli już sobie pójdziesz. - Clemency kiwnęła głową na chłopca. - Przepraszam, Bello - wyjąkał niezręcznie i wstał. - Nie chciałem cię przestraszyć. - Mnie też jest przykro - szepnęła Arabella. - To również moja wina. Młodzieniec obejrzał się za siebie i widząc nadchodzącego markiza, co sił w nogach pobiegł w drugą stronę. - A teraz, lady Arabello, proszę doprowadzić się do porządku - ponagliła Clemency. Pomogła jej wstać i strzepać resztki paproci z sukni i włosów. - Gdzie pani kapelusz? Arabella poprawiła bluzkę i potrząsnęła suknią. Nagle, jakby przytłoczona nazbyt wielkim ciężarem, opadła na ziemię i wybuchnęła płaczem. - Bawiliśmy się ze sobą jeszcze jako dzieci - łkała. - Dlaczego musiał to wszystko zepsuć? Przynosił mi kijanki i pomagał łapać cierniki. Clemency pogłaskała ją po włosach. - Kiedy mnie ostatnio pocałował, zachowywał się całkiem przyzwoicie - skarżyła się Arabella. - Więc postanowiła go pani jeszcze trochę pozwodzić - zasugerowała Clemency, ale objęła ją ramieniem i uścisnęła serdecznie. - Moja droga, musi pani wiedzieć, że to niebezpieczna gra, szczególnie jeśli chodzi o młodych mężczyzn. Przypuszczam, że jest teraz równie zawstydzony jak pani. Zbliżał się markiz; kiedy znalazł się dziesięć metrów od nich i usłyszał płacz Arabelli, zorientował się, że dzieje się coś niedobrego. Zaniepokojony, przyspieszył kroku. - Nie powie mu pani, dobrze? - szepnęła Arabella. - Nie będę musiała - odparła oschle Clemency. W istocie, wystarczył mu jeden rzut oka na siostrę, na jej pogniecioną, brudną halkę i widoczny ślad po ukąszeniu miłosnym, by zrozumiał. Ogarnął go rosnący gniew. - Gdzie on jest? - krzyknął ze wściekłością do Clemency. - Kto taki, milordzie? http://www.dobre-opakowania.com.pl/media/ - Tak - gwałtownie przytaknął. - Proszę cię o rękę. Willow, posłuchaj... - A kiedy postanowiłeś mi się oświadczyć? Widziała, że się denerwuje, i czerpała z tego okrutną przyjemność. Dobrze mu tak! Nie pozwoli się wykorzystywać! Scott musi się nauczyć, że ona też jest człowiekiem, a nie rzeczą, którą można się zabawić z braku lepszych zajęć, a potem rzucie na bok! - Właściwie dzisiejszego wieczora. Willow... Pozwól, że ci wytłumaczę... - A dlaczego postanowiłeś mi się oświadczyć? - Była nieubłagana. - Czyżbyś dzisiaj odkrył, że mnie kochasz? - spytała z udawaną słodyczą.

zdanie. Stwierdziła, że nie interesuje jej małżeństwo z rozsądku, że woli poczekać na odpowiedniego mężczyznę... Mężczyznę, który będzie na nią patrzył tak jak ja na ciebie, gdy tańczyłaś... Jakbym cię kochał ponad życie. - Och - wyszeptała. - Widziałam, że patrzysz.... Myślałam, że jesteś na mnie zły. Sprawdź Czuła bolesny ucisk w gardle, nie mogła mówić, ale przecież nie była już szesnastoletnią dziewczynką, tylko dorosłą kobietą. Wiedziała, czego pragnie. - Chciałabym znowu być z tobą, Santos. Bardzo. Czy... czy myślisz, że to możliwe? - To zależy. - Od czego? - Od ciebie. Od tego, co zechcesz przyjąć. - Pochylił się ku niej i pocałował ją krótko w usta. - Moje uczucia się nie zmienią. Do zobaczenia, księżniczko. ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY Hope szła długim, ciemnym, śmierdzącym korytarzem. Wstrzymała oddech, lecz na niewiele się to zdało. Raptem uprzytomniła sobie ze zgrozą, że czuje swój własny zapach. Zacisnęła powieki. Przez głowę przemykały obleśne obrazy: oto wije się na łóżku spleciona w uścisku z jakąś grzeszną kreaturą, jak wąż z wężem. Najpierw oddaje się występnej rozkoszy, poddaje dłoniom i ustom mężczyzny, by po chwili z pejczem w dłoni karać go za grzechy. Bestii ciągle nie było dość. Hope zdusiła ręką cisnący jej się na usta krzyk przerażenia. Nienasycony potwór żądał więcej i więcej, nieważne jak wielką okazywała mu uległość. A wszystko przez tego chłopaka, przez Santosa. Poprzez zaciemnione okna i ciężkie, zamknięte na zasuwę, metalowe drzwi przedostawała się do środka światłość. Dobro zmagało się ze Złem. Hope otoczyła się ciasno świetlistą opończą. Dobro zwycięży, wierzyła w to, musiała wierzyć. Jeżeli nie uwierzy, będzie zgubiona. Jeszcze kilka kroków i wydostanie się z tego zapomnianego przez Boga miejsca, Bestia może się uspokoi, nasyci. Otworzyła drzwi, wymknęła się na zewnątrz i pobiegła do samochodu, modląc się, by nikt jej nie zauważył.