- Szczerze? – spytał szatyn, stając niebezpiecznie blisko blondyna, który potaknął.

- Dziękuję, to już zostało załatwione. Doskonale. Proszę powiedzieć szefowi, że moja akcja nie będzie aż tak spektakularna, ale równie efektywna. Właśnie mieli się rozejść, gdy na górze stuknęły drzwi. - Isabella! Słysząc głos Edwarda, zamarła. Domyśliła się, że człowiek Blaque'a sięga po broń, więc bez chwili namysłu chwyciła go za ramię. - Nie bądź głupi - syknęła. - Jest ciemno, spudłujesz i zepsujesz mi robotę! Wyłącz to cholerne światło! Sama to załatwię. Nie przekonała go, ale nie było czasu na dyskusje. Tak szybko, jak było to możliwe, pobiegła w stronę schodów. - Edward! - Nie musiała udawać niepokoju. Niemal drżąc, rzuciła mu się w ramiona i osłoniła go własnym ciałem. - Isabella! Co tu robisz? - Zgubiłam się po ciemku. - Na miłość boską! Jakim cudem zeszłaś prawie na sam dół? - Nie wiem. Przestraszyłam się i... musiałam stracić orientację. Proszę cię, wracajmy do loży. - Dobrze, że nic ci się nie stało. Mogłaś sobie skręcić kark na tych schodach. - Chciał ją od siebie odsunąć, ale przytuliła się do niego jeszcze mocniej. - Pocałuj mnie! - poprosiła. - Skoro nalegasz... Bez namysłu odwzajemniła pocałunek, ale jej głowa pozostała chłodna. Poza jego plecami odnalazła klamkę i położyła na niej dłoń, gotowa w każdej chwili wepchnąć go do środka. Wyobrażał sobie, jak bardzo musiała być przestraszona, więc całował ją delikatnie i tulił do siebie. Potem ujął jej twarz w dłonie i szeptał kojące słowa. Nagle rozbłysły wszystkie światła. To, co stało się potem, miał zapamiętać do końca życia. Wydarzenia potoczyły się tak szybko, że nie zdążył się przestraszyć. Najpierw poczuł się zaskoczony, potem przyszło gorzkie rozczarowanie. Kiedy zrobiło się jasno, przestali się całować. Bella czuła, że człowiek Blaque'a nie opuścił teatru i teraz tylko czeka, by wykorzystać okazję. Bez chwili wahania popchnęła Edwarda na drzwi i błyskawicznie obróciła się do niego plecami. Zamachowiec właśnie wyciągał broń, ale ona była szybsza. Edward zauważył mężczyznę szykującego się do strzału. Z całych sił odepchnął się od ściany, desperacko próbując zasłonić sobą Bellę. Nie zdążył. Nim zdołał jej dosięgnąć, oddała strzał. Jak skamieniały patrzył na mężczyznę osuwającego się bezwładnie na podłogę. Potem przeniósł wzrok na pistolet, który Bella trzymała w pogotowiu. Zdziwienie przypłynęło i odpłynęło niczym fala. Potem nie czuł już nic. Kiedy się odezwał, jego głos był całkiem beznamiętny. http://www.dobre-budownictwo.net.pl/media/ on wpatrywał się w nią, próbując zrozumieć, co czyni ją tak piękną i dzielną. Był świadkiem bólu, który sprawiło jej jego wczorajsze wyznanie, ale też widział, jak go pokonała. Nieustraszona dziewczyna! Mógłby czerpać z niej natchnienie. Czy gwałtowne uczucie, które nim targało, było miłością? Przedtem wierzył poetom, którzy opisywali ją jako doznanie łagodne i sentymentalne. Co za głupcy! To, co budziła w nim Becky, było raczej podobne do gwałtownej burzy. Miał pewność, że zdruzgotałby wszystko, co mogłoby jej zagrozić. Niczym to nie przypominało poetyckich westchnień. Mimo wszystko łatwiej było jej mówić, że powinien sobie wybaczyć dawne błędy, niż jemu to zrobić. Może kiedy zwróci Becky Talbot Old Hall i zapewni jej bezpieczeństwo, będzie do tego zdolny. Wcześniej nie. Dopiero wtedy sobie na to zasłuży. Gdy wracał do willi z porannego rekonesansu, znów był w niewesołym nastroju. Ujrzał bowiem Kozaków rozmieszczonych dyskretnie wokół tutejszej rezydencji Westlandów.

Carlise przyglądał jej się dyskretnie. Coraz częściej zastanawiał się, czy Isabella jest w stanie udźwignąć olbrzymią odpowiedzialność, która na nią spadła. - Ostatnie dwa dni były bardzo ciężkie - westchnął. W jego głosie nie było wyrzutu, tylko współczucie. Bella zdecydowanie wolałaby to pierwsze. - Całe ostatnie dwa lata były ciężkie, Wasza Wysokość - zauważyła, prostując plecy. - Jeśli czuje się pani zmęczona - odezwał się Malori - lepiej niech nam pani o tym powie. - Niełatwo mnie zmęczyć - powiedziała, patrząc mu twardo w oczy. - Jeśli pan w to wątpi, proszę zajrzeć do moich akt. Sprawdź - A co z lojalnością, lady Isabell? Spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że próbował przejrzeć ją na wylot, uchylić zasłonę, którą się otaczała. - Potrafię być lojalna - oznajmiła zimno. - Tak długo, jak długo to się opłaca. Ryzykuje, mówiąc do niego w ten sposób. Dobrze wie, że w jego organizacji kara za zdradę jest tylko jedna. Śmierć. Czekała na jego reakcję z kamiennym spokojem, i tylko wzdłuż kręgosłupa płynęła jej zimna strużka potu. Przyglądał jej się dłuższą chwilę, po czym nagłym ruchem odrzucił swoją lwią grzywę i roześmiał się na cały głos. - Podoba mi się pani szczerość. Cenię ją dużo wyżej niż przyrzeczenia składane pod przysięgą. Myślę, że sam na tym skorzystam, jeśli osoba z pani talentem i ambicjami będzie zadowolona z profitów płynących z naszej współpracy. - Cieszę, że tak pan do tego podchodzi, monsieur Blaque. - Dopiero teraz pozwoliła sobie na chwilę odprężenia. - Nie zamierzam ukrywać, że interesuje mnie miejsce w zarządzie, jeśli rozumie pan, co mam na myśli. Ale też jestem gotowa zapracować na taką pozycję. Delegacje, organizacja, zadania specjalne, czyż to nie jest ciekawsze niż zarządzanie? - Owszem. - Znowu badał ją wzrokiem, wyraźnie coś rozważając. Wygląda na uosobienie łagodności. Młoda, elegancka, z zamożnej rodziny. Lubił kobiety, których uroda nie rzuca się zanadto w oczy. W tym miejscu pomyślał o Janet Smithers, którą dziesięć lat temu posłużył się, a potem zlikwidował. Lady Isabell może się okazać dużo bardziej interesującą, a już na pewno bardziej kompetentną wykonawczynią jego poleceń. - Pracuje pani dla nas od dwóch lat? - Tak. - W tym czasie dała pani niejeden dowód swoich możliwości. - Mówiąc to, podszedł do biurka i sięgnął po kopertę. - O ile rozumiem, zdobyła pani dla mnie te informacje? - Owszem. - Kilkoma ruchami nadgarstka wprawiła brandy w ruch. - Choć muszę powiedzieć, że zirytował mnie sposób, w jaki je panu doręczono. - Proszę wybaczyć. To, co pani zdobyła, jest bardzo interesujące, chociaż, niestety, niekompletne.