ta radość, bo przecież tej, której dziecko szukało w

- Teraz małe psotniki przestaną nas szpiegować - z satysfakcją powiedział wampir, wstając. - Koniecznie było pokazywać kły? - skrzywiła się Orsana. -- Oni teraz mamie naskarżą. - Że u wiedźmińskiego wuja są długie ostre zęby? - kpiąco przypuścił Rolar. -- Kto, powiedz mi, zwraca uwagę na dziecięce fantazje? - Pójdziemy, wuju wampirze - przerwałam, pierwsza przekraczając próg. – Na nas już czas. Zjawa mało sprzyjała prestiżowi pracy w zamku. Brak służącej zwłaszcza ostro dawał się we znaki w czasie uczty - jedyna służąca nie nadążała przynosić półmisków i musieliśmy dość długo siedzieć przed pustymi talerzami, oczekując na swoją kolejność. Ten sam dworzanin zapalił trzy dodatkowe kandelabry i stał u drzwi, czy to zgodnie z etykietą, czy to nie ważąc się wymienić oświetlony pokój jadalny na puste korytarze i podejrzane towarzystwo zjawy. Oprócz nas, gospodyni i niania z dzieciętami, jeszcze troje krewnych pani Białozierskiej. Po prawej ręce gospodyni siedziała jej siostra, chuda stara panna z wysoką peruką na tyle głowy, po lewej - daleki krewny emerytowany. Obok siostry, w bujanym fotelu, skurczyła się nad talerzem staruszka, która chyba straciła rozum - babka spokojnego męża. Siostra co chwila drgała i oglądała się po bokach, staruszka ciągle coś mamrotała sobie pod nosem, grożąc palcem smażonej kurze, daleki krewny zdążył wypić trzy kielichy wina w pięć minut i od razu wszedł w dobroduszny nastrój i raz po raz darł się, by opowiedzieć o bitwie dziewięćset sześćdziesiąt trzeciego roku i swoim osobistym wkładzie w zwycięstwo. (Jeżeli się nie mylę, mowa szła o przygranicznym konflikcie z elfami, przy czym bitwy jako takiej na pewno nie było - El¬fy uprzedzająco strzelały z łuków. A ten był pewny, że znajduje się na swoim terytorium, więc położył się w specjalnych jamach i stanowczo rozkazał odchodzić, strzelając i przeklinając wszystkich w odpowiedzi. Ta cholera trwała więcej niż miesiąc, przy czym elfy dawno machnęły na legionistów ręką i zaprzestali oblężenia, mając nadzieję, że ci idioci zgłodnieją i sami odejdą, lecz ci uparcie kontynuowali partyzantkę w Jasnym Gradzie, odżywiając się grzybami i jagodami, jak również dobrymi, ukradzionymi z elfickiej polnej kuchni plackami, póki nie przybyła “pomoc”, wygnana przez ówczesnego belorskiego króla na prośbę swojego elfickiego kolegi.) Na widok tak obszernego panoptikuma Rolar wpadł w zachwyt. Jego zdaniem, które zdążył powiedzieć mi szeptem na ucho, bardziej dla dziękczynnego audytorium dla zjawy nie pragnął. - Jeszcze nie wygrałeś! - wyszeptałam w odpowiedzi, starając się nie stracić nic światowej gadaniny, zawiązanej z gospodynią i jej siostrą. Interesy obu dam kręciły się wokoło życia królewskiego dworu - spraw, intryg i strojów. Plotki i intrygi stworzyłam bez wysiłku, a wygląd stroi należałoby sobie przypomnieć. Zadowoliwszy ciekawość, Diwena niedużo ¬powiedziała o sobie. Jej obecnie spokojny mąż niegdyś rzucił honorową posadę królewskiego doradcy, następnie “dostał się w niełaskę” - najprawdopodobniej, po prostu sprzykrzył się, a za poważne przewinienie król nie omieszkałby skonfiskować zamku - i podał się do dymisji. Rozmowa płynnie skręciła na zjawę. Do zjawy pani Białozierska odnosiła się filozoficznie i w tym samym czasie na nadzwyczaj praktycznie. Osobiście dla gospodyni, zjawa była nic nie warta, lecz stwarzała określone problemy przy rekrutacji służących i przy przyjmowaniu gości. Od razu wykluczyła wrogów owiniętych prześcieradłami, oświadczywszy, że zjawa jest teraźniejsza i należy do jej spokojnej babki. Portret owej kobiety wisiał nad stołem - efektowna kobieta w liliowej sukience, złotowłosa i szarooka. Bardzo podobna do samej Diwieny i jej dzieci. - A nie ma u was służącej - lunatyczki? - między innymi zainteresowała się Orsana. Gospodyni zdziwiła się, lecz odpowiedziała, że do niedawna była, ale dwie zjawy na jeden zamek - to już za wiele, więc dała dziewczynie wypowiedzenie. - Wy jesteście pewni, że to jest właśnie ona? - Rolar skinął na portret. - Jestem pewna - odcięła gospodyni. -- Ja ją widziałam. - I co? - wstrzymawszy oddech, zapytała Orsana.- Przywitała się i przeszła obok - niewzruszenie odpowiedziała gospodyni zamku, nawijając na widelec malusieńki kawałeczek kapusty i podnosząc do ust z zaiste królewskim wdziękiem. jakoś od razu jej uwierzyliśmy. Takie arystokratki zaczną kłaniać nawet żywogłowom.- A mówię - wiedźma! Wiedźma ona i jest! - niespodzianie ryknęła staruszka, zmusiwszy Orsanę do zakrztuszenia się.- O czym ona? - zainteresowałam się, z ukosa spoglądając na babkę, jak gdyby nigdy nic burcząc sobie pod nosem. - Chodziły pogłoski, że moją babka interesowała się czarowaniem - obojętnie wyjaśniła Diwiena. -- Jakoby to ona wywróżyła swojej wnuczce, to znaczy mi, bogatego męża, czego babka męża do końca naszej rodzinie wybaczyć nie może. - A to prawda? - wciąż pokaszlując, wychrypiała Orsana, rozdrażniona przez wampira, który próbował poklepać ją po plecach. http://www.dobre-budownictwo.net.pl przygotowywania potraw i luźniejszego, bardziej żartobliwego podejścia do kuchni. Wspólne zakupy na bazarach, a gdy ją było stać, w niektórych lepszych sklepach w Rottingdean i Brighton, nauczyły ją, jak wielki wpływ na ostateczny smak i konsystencję potrawy ma jakość składników. Później, kiedy stopniowo nabrała większej śmiałości i zaufania do własnej wyobraźni, zaczęła odchodzić od przepisów drukowanych w książkach i magazynach. W niedługim czasie wpadła w to z kretesem, chociaż była i druga strona medalu: im lepiej Lizzie gotowała, tym więcej namiętności Denis okazywał jej

było się skupić na czymkolwiek innym niż własne pragnienie. - Nie możemy odkładać tej rozmowy - upierała się Carrie, chociaż bez przekonania. - Jutro znów gdzieś wyjedziesz i znowu przez kilka dni cię nie zobaczę, a ja nie chcę tak żyć i nie chcę, żeby Danny... Sprawdź z wewnętrznymi bliznami pooperacyjnymi? Nie teraz, Lizzie. Wyszła przez sypialnię na korytarz. Dom był pusty i zaległa w nim ciężka cisza. Gilly zostawiła na stole karteczkę: Zabrałam dzieci do szkoły. Jack mówił, ze dobrze się czuje, i koniecznie chciał jechać. Pierwsze żniwo tego dnia. Podziękowała w duchu Gilly, a jeszcze goręcej Jackowi i Edwardowi za ich ogromną, niesamowitą odwagę. Zaparzyła kawę i podeszła z nią - wolno, czując się jak staruszka - do kuchennego stołu. „Daily Mail" i