Hilariusz, tylko ktoś inny, kto podstępem się tu dostał?

przecież ileż to męskich serc zawojowano za pomocą tej nieskomplikowanej metody! Ileż to głuptasek i bezposażnych panien znajduje sobie takich narzeczonych, że wokół wszyscy nadziwić się nie mogą – jakże to im się trafiło takie niezasłużone szczęście? A trafiło im się właśnie tak: umiejcie, panny, słuchać. Co jak co, ale słuchać pani Polina umiała. Kiedy było trzeba, unosiła brwi, od czasu do czasu wołała „ach!”, a nawet chwytała się za pierś, bez żadnej jednak przesady, zwłaszcza zaś – znów bez żadnego udawania, z czystej, niepodrabianej ciekawości. Doktor zaczął mówić jakby niechętnie, ale wobec tak wzorowej słuchaczki stopniowo się zapalał. – Moi pacjenci są, rzecz jasna, nienormalni, ale to oznacza tylko, że odchylają się od uznanej przez społeczeństwo średniej normy, czyli są bardziej niezwykli, egzotyczni, dziwniejsi od „normalnych” ludzi. Ja jestem zasadniczym przeciwnikiem samego pojęcia „normy” w zastosowaniu do wszelkich porównań w sferze psychiki ludzkiej. Każdy z nas ma własną normę. I obowiązkiem jednostki wobec siebie jest wznieść się ponad tę normę. Tu pani Polina pokiwała głową, jakby doktor wypowiadał tezę, która przychodziła jej do głowy już wcześniej i z którą ona w pełni się zgadza. – W człowieku to właśnie jest cenne, właśnie to interesujące – kontynuował Korowin – właśnie to, mówiąc wprost, wielkie, że może on zmieniać się na lepsze. Zawsze. W każdym wieku, po każdym błędzie, każdym upadku moralnym. W naszą psychikę wszczepiony jest mechanizm samodoskonalenia. Jeśli się tego mechanizmu nie wykorzystuje – rdzewieje i http://www.dobrabudowa.com.pl/media/ naprzeciw z gęstej mgły. Z początku w ogóle niczego nie było. Potem z mleka wysunął się nagle czarny, kosmaty garb – mała skała, porośnięta krzewami. Za nią jeszcze jedna, nieco mniejsza, i następne, i następne. Wyrysował się ciemny, długi pas ziemi, z którego niczym jakaś hucząca fala napływał dźwięk dzwonów – słyszalny jak przez watę. Słońce na przekór wszystkiemu próbowało się przebić przez zgęszczony eter: gdzieniegdzie mgła mieniła się różowo czy nawet złociście, ale to raczej w górze, bliżej nieba, w dole zaś było szaro, mętnie, ślepo. Schodząc po trapie na ledwie widoczną we mgle przystań, Matwiej Bencjonowicz czuł się tak, jakby zstępował na jakiś bezcielesny obłok. Skądś dochodziły głosy, krzyki: „A kto do najlepszego hotelu «Arka Noego»?!”... „Pokoje gościnne «Przytułek Pokornych», taniej już tylko za darmo!”, i inne podobne. Berdyczowski trochę posłuchał, wreszcie ruszył w kierunku, skąd dochodził cienki

– Pardon. Cóż, nie wszystkie panie są tak skrupulatne... – Urzędnik zaczął szybko wypełniać blankiet, zręcznie maczając stalówkę w kałamarzu. – Na jakie nazwisko każe pani wypisać rachuneczek? Pątniczka westchnęła i – nie wiedzieć czemu – przeżegnała się. – Proszę pisać: „Wdowa Polina Andriejewna Lisicyna, dziedziczna szlachcianka guberni moskiewskiej”. Sprawdź odziedziczonej po mężu przy rue Mouffetard 71, zwanej Pod Trzema Pchłami, składam niniejszym doniesienie na Adama Podhoreckiego, którego ku utrapieniu własnemu przyjęłam pod swój dach lat temu pięć. Znosiłam dotychczas jego osobę, gdyż choć Polak, czynsz płacił regularnie i burd nie wszczynał. Ale pod koniec roku ubiegłego, w drugim tygodniu grudnia, miarka się przebrała, bo sprowadził sobie trumnę. Wielka była, w drzwi się nie mieściła, więc żeby ją do sutereny wcisnąć, dziurę wyrżnął w ścianie.