Kiedy lekarka ją zmierzyła, okazało się, że mała ma trzydzieści

bez ciebie. Freya opędzała się ode mnie i nalegała, żebyś ty przyszła. Lily wzruszyła ramionami. – Takie bywają dzieci. Gdyby nie było mnie w pobliżu, pozwoliłaby, abyś ty jej pomógł. Biedna Freya. To krwawienie było dość przerażające, ale na szczęście zetknęłam się już z podobnymi przypadkami, więc od razu pojęłam, co się dzieje. – Jestem ci bardzo wdzięczny – rzekł. W tym momencie zadzwoniła jego komórka. Zmarszczył brwi i wyjął ją z kieszeni szortów, lecz zanim odebrał, zauważył: – To pierwszy telefon od mojego wyjazdu. W szpitalu wiedzą, że mają się ze mną kontaktować jedynie w razie absolutnej konieczności. Żywił gorącą nadzieję, że nic nie zakłóci drogocennych kilku ostatnich dni urlopu. Podniósł telefon do ucha i natychmiast się rozpogodził. – Oliver, jak się masz! – wykrzyknął. Gdy Lily zorientowała się, kto dzwoni, spochmurniała na wspomnienie niedawnej wizyty tego człowieka – a usłyszane dalsze słowa Thea bynajmniej nie poprawiły jej humoru. – Naturalnie, że możesz... Wiesz, że zawsze jesteś mile widzianym http://www.dobra-ortopedia.edu.pl/media/ Wiem, że bywa nieznośna... - Jest fantastyczna - przerywa mu Laura i wcale się przy tym nie czuje jak wazeliniara, gotowa pochwalić nawet najwstrętniejszego bachora, byleby się przypodobać jego rodzicowi. Kiedy rozstaje się z panem Greenwoodem i idzie korytarzem na pierwszym piętrze, zastanawia się, czy nie pośpieszyła się z chwaleniem jego córki. Nie pośpieszyła się. Gdy wchodzi do pokoju, Grace rzuca się Laurze na szyję, przywiera do niej swoim drobnym ciałkiem i długo nie może się oderwać. 15 W sobotę wieczorem dzwoni Lynn, asystentka Juliena Rousselina z informacją, że nastąpiły zmiany w grafiku i próba z udziałem Laury odbędzie się nie - jak wcześniej było zaplanowane - w niedzielę rano, lecz w poniedziałek wieczorem po lekcji. Laury wcale to nie martwi. Miniony tydzień był ciężki. Dzień przerwy dobrze jej zrobi. W niedzielę śpi do dziewiątej, nie śpieszy się ze zjedzeniem śniadania. Po kilku dniach ma wreszcie czas, żeby porozmawiać z rodzicami, a przed wyjściem z domu wybiera kilka płyt, które mogą się przydać do ćwiczeń z Grace. W pokoju małej jest sprzęt do odtwarzania muzyki, o którym pewnie by marzył niejeden didżej, i mnóstwo płyt, ale żadna z nich nie nadaje się do lekcji baletu klasycznego. Tym razem pani Greenwood nie będzie już jej mogła zarzucić spóźnienia - Laura jest na miejscu dziesięć minut przed czasem. Ma świeżo umyte włosy, luźno ściągnięte w koński ogon, jest wykąpana, przyzwoicie ubrana; czuje się świeżo. Gdyby w takim stanie zobaczył ją Simon, nie miałaby powodu się przed nim wstydzić, tak jak wczoraj. Ale dziś, oczywiście, nie spotka go ani przed domem, ani w holu, ani na korytarzu na pierwszym piętrze, choć, wiedząc, że nie musi się śpieszyć, zatrzymuje się przed kilkoma obrazami. Wcale jej nie chodzi o współczesne malarstwo, raczej o to, że im dłużej stoi w korytarzu, tym większa jest szansa, że otworzą się któreś drzwi i zobaczy w nich Simona. Żadna klamka się nie porusza, nikt się nie pojawia, za to z pokoju Grace dochodzą hałasy. Laura przestaje przed sobą udawać, że interesują ją obrazy, i nadstawia uszu. Słyszy stukanie, jakby ktoś walił młotkiem. Idzie szybko do pokoju dziewczynki, otwiera drzwi, wchodzi. I widzi Simona. Simona z młotkiem, który uśmiecha się do niej, upuszcza narzędzie na podłogę, prawą ręką chwyta zainstalowany przy lustrze drążek, którego wczoraj, kiedy wychodziła, jeszcze tam nie było, przechyla tułów, wyciąga do tyłu prawą nogę, do przodu lewą rękę i rozpaczliwie walcząc o równowagę, próbuje zrobić arabescfue. Wygląda przy tym tak komicznie, że Laura wybucha śmiechem. - Nie umiesz! - woła jego siostra, po czym pokazuje mu, jak się wykonuje arabesque. A Laura nie może uwierzyć, że sześcioletnią dziewczynkę, która jeszcze dwa tygodnie temu nie znała ani pierwszej, ani drugiej, ani tym bardziej trzeciej, czwartej czy piątej pozycji baletowej, stać na taką perfekcję. Mimo że musi wyciągać rączkę, bo drążek - jak dla niej - jest stanowczo za wysoko. Laura podchodzi do niego, chwyta drążek prawą dłonią i robi demi plie. Po tygodniu lekcji i prób ma zakwasy w mięśniach, a poza tym nie chce się popisywać przed Simonem. Półprzysiad w zupełności jej wystarcza, żeby wypróbować drążek. - Idealna wysokość - ocenia. - Ale dla mnie, nie dla Grace. Simon w lot pojmuje, o co jej chodzi. - Można ją regulować - oznajmia, po czym pokazuje jej mechanizm umożliwiający ustawianie drążka na dowolnym poziomie. Laura z niedowierzaniem kręci głową. - Dzisiaj jest niedziela, wczoraj była sobota - mówi. - Twój ojciec obiecywał wprawdzie, że Grace dostanie drążek. Ale jak to możliwe, że jest już dzisiaj? - Tata wczoraj przed wyjściem z domu wspomniał mi o tym, więc poruszyłem niebo i ziemię, żebyście go miały jak najszybciej. Laura uśmiecha się do niego, a potem do Grace. - To znaczy, że mamy już wszystko, czego potrzebujemy do prawdziwych lekcji tańca klasycznego - mówi, wyciągając z torby płyty.

– Szkoda też Julianny – ciągnął. – Chociaż musisz przyznać, że sobie na to zasłużyła. Zdradziła mnie, Kate. Mnie! Dałem jej wszystko, a ona mnie zdradziła. – Nic jej nie dałeś! – krzyknęła, czując wyłącznie obrzydzenie. – Wszystko jej zabrałeś, ty skurwysynu! – Ależ Kate, co za język. – Odchrząknął, chcąc wyrazić swe oburzenie. Sprawdź fale rozkoszy. Dama przede wszystkim nie powinna... Malinda struchlała. Palce Jacka wyczuły to i zamarły. Odsunął się trochę, odszukał w ciemności jej oczy i dojrzał w nich strach i poczucie winy. Ciotka Hattie. Jak, do cholery, człowiek może walczyć z duchem? Pokrywał pocałunkami jej czoło, kąciki oczu, czubek nosa. W każdym pocałunku była wiadomość. Zaufaj mi. Nie zrobię ci krzywdy. Poddaj się uczuciom. Malinda objęła go za szyję i mocno się przytuliła. - Och, Jack, chcę... - Wiem, wiem - uspokoił ją głosem miękkim jak aksamit. Szeptał jej do ucha jakieś nic nie znaczące