- Dobry Boże - mruknął Lucien z irytacją. - Powinienem zastrzelić Roberta za

mną nie zatańczy! - Dlaczego? - zdziwiła się guwernantka. - On nienawidzi różowego! Ostatnio mi powiedział, że wyglądam jak flaming. - Rose tupnęła nogą i rozpłakała się na dobre. - Nawet nie wiem, co to jest flaming! Lord Kilcairn dał Alexandrze jasno do zrozumienia, że ma wyedukować jego kuzynkę towarzysko, nauczyć ją podstaw gry na pianinie i francuskiego, a pominąć wszystkie poważne rzeczy, które tylko oderwałyby ją od najważniejszego zadania. - To ptak - wyjaśniła, kierując się do jadalni. - Nie płacz, kochanie, bo dostaniesz plam. - Naprawdę? - Tak, a masz śliczną cerę. - Dziękuję, Lex. Podopieczna wzięła sobie jej radę do serca i natychmiast zainteresowała się swoim odbiciem w lustrze nad kominkiem. Gdy zasiadły do stołu, była w dużo lepszym humorze niż nauczycielka. - Co chcesz dzisiaj robić? - zapytała Alexandra. - Twój kuzyn będzie nieobecny do wieczora, a mama idzie na obiad, więc zostajemy w domu same. - Chcę poćwiczyć tańce. Szczególnie walca. - Już jesteś doskonałą tancerką, Rose. Zresztą nie możesz publicznie tańczyć walca, póki u Almacków nie zostaniesz wprowadzona do towarzystwa, co się stanie, dopiero kiedy http://www.dietaizdrowie.net.pl Do łazienki weszła jakaś matka z dwojgiem zmęczonych, rozmarudzonych dzieci. Liz przyglądała się rodzinnej scenie niewidzącym wzrokiem, wciąż zatopiona w myślach o Hope St. Germaine. Kiedyś próbowała podzielić się z Glorią swoimi lękami, jednak przyjaciółka stwierdziła, że niepotrzebnie się boi. Matka niczego nie podejrzewa, przekonywała, a nawet gdyby odkryła prawdę na temat romansu córki, to konsekwencje poniesie Gloria, nie Liz. Pomimo tych zapewnień Liz nie mogła pozbyć się złych przeczuć. Gloria opowiedziała jej o kłótni z Santosem i o swoim zamiarze porozmawiania z ojcem. Zdaniem Liz przyjaciółka straciła instynkt samozachowawczy. W jakimś sensie mogła to nawet zrozumieć, nie zmniejszało to jednak w niczym jej obaw. Ostatnie dwa miesiące sporo czasu spędziła z zakochaną parą - Gloria chciała, żeby poznała Santosa tak dobrze jak ona i by mogła się przekonać, że to najwspanialszy facet na świecie. Liz nie musiała długo się przekonywać. Od razu uznała, że nigdy w życiu nie spotkała tak fantastycznego chłopaka. Był bystry, przystojny, z poczuciem humoru, doprowadzał ją do śmiechu i prowokował do myślenia. Przy nim mogłaby nawet uwierzyć, że jest ładna. I wcale nie uważał, że dziewczyna, która ma trochę oleju w głowie, musi być nudna. Podziwiał zresztą jej inteligencję, mówił jej o tym. Nawiązała się między nimi szczególna nić porozumienia, inna niż ta, która łączyła go z Glorią. Obydwoje pochodzili z biednych rodzin, obydwoje musieli sami o wszystko walczyć. Tak, mieli ze sobą wiele wspólnego. Nic więc dziwnego, że Liz była w nim prawie zakochana. Zafrasowana, przygryzła wargę. Wcale się jej nie podobało, że tak właśnie czuje. Było jej głupio, że czeka, kiedy Gloria i Santos zerwą ze sobą. Martwiła ją własna nielojalność, ale też wiedziała, że nigdy nie zrobiłaby świństwa przyjaciółce. Nie. Nie potrafiłaby zdradzić, zawieść, oszukać. Nigdy. Zresztą i tak nie miała u Santosa żadnych szans. Nawet gdyby Gloria nie stała jej na drodze, Santos nie zwróciłby na nią uwagi. Nie zainteresowałby się takim molem książkowym jak ona. Ściągnęła brwi w zamyśleniu. Przyszłość. Jej przyszłość. Czy pewnego dnia będzie bogatą, powszechnie szanowaną kobietą? Czy odniesie sukces? Czy wymyśli lekarstwo na raka albo uczyni coś, co zmieni oblicze świata? Jeśli tak, to wtedy przestanie się martwić, że jest brzydka. I tak właśnie się stanie, powtarzała sobie z determinacją. Jeśli ukończy niepokalanki z dobrym świadectwem, będzie w stanie zdobyć stypendium, które pozwoli jej studiować. Będzie miała wszystko, o czym marzyła przez całe życie. Mama z dziećmi wyszła z kabiny. Idąc do drzwi, rzuciła Liz przyjacielskie spojrzenie. Liz uśmiechnęła się do niej i pomyślała o swojej matce. Kiedy zamykały się drzwi, usłyszała jeszcze wołanie dziewczynki:

- Klara! - Jestem w salonie - odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z Karoliny. Kiedy Bryce stanął w drzwiach, szepnęła: - Weź kamerę! Myślę, że ona zaraz zrobi pierwszy krok. Pospiesz się! - Dobrze, dobrze - Bryce odstawił teczkę i poszedł po kamerę, a potem przyklęknął i skierował obiektyw na córeczkę. - Ja was sfilmuję. Wyciągnij do małej ręce - powiedziała Klara. Sprawdź gromadzące się chmury burzowe. - Czuję, że zbliża się coś niedobrego - mruknął do siebie. Niebo nad zachodnim Londynem było ciemne i posępne, ale to nie burza psuła hrabiemu nastrój. Czekało go coś dużo bardziej nieprzyjemnego: wkrótce miał powitać w swoim domu służkę szatana i jej matkę. Nad dachami Mayfair zahuczał pierwszy grzmot. Jednocześnie otworzyły się frontowe drzwi rezydencji. - O co chodzi, Wimbole? - Prosił mnie pan, milordzie, żeby pana powiadomić, kiedy minie trzecia - odparł kamerdyner swym zwykłym monotonnym głosem. - Właśnie wybiła na zegarze. Lucien wypuścił z ust kółko dymu. Natychmiast porwał je silny podmuch. - Sprawdź, czy okna w gabinecie są zamknięte, i podaj panu Mullinsowi szklaneczkę whisky. Sądzę, że niebawem będzie jej potrzebował.