- Włożę podwiązki - dodała szybko.

znaleźli przed drzwiami. Pozostałe naczynia zawierały makaron z serem, zapiekankę ziemniaczaną z szynką i nadziewany placek. Ale sałatka sprawiła Sandy największą przyjemność. Galaretka truskawkowa, plastry jabłek i bananów, orzechy i bita śmietana to ulubiony deser wszystkich dzieci. Jak dobrze, że ktoś pomyślał o Becky. Bóg jeden wie, ile dziewczynka się ostatnio wycierpiała. Sandy ustawiła na stole kolorową sałatkę, żeby Becky mogła ją obejrzeć. Mała uwielbiała galaretkę i bitą śmietanę. Chwila wahania i wreszcie Becky kiwnęła głową. Zwycięstwo! Nucąc cicho pod nosem, Sandy napełniła talerz i podsunęła go Becky razem z sokiem pomarańczowym. Po chwili zastanowienia nalała też szklankę dla siebie i przysiadła się do córki. Z salonu dochodziło chrapanie Shepa. Prawie całą noc spędził poza domem. Wrócił dopiero nad ranem, zataczając się i cuchnąc piwem. Bez pytania wiedziała, gdzie był. U Rainie. Gdy tylko miał problemy lub coś go trapiło, zawsze chodził do niej. Dawniej Sandy gubiła się w domysłach, co łączy tych dwoje. Wszyscy w miasteczku wiedzieli o matce Rainie, o tym, jak się prowadziła. Oczami wyobraźni Sandy widziała swego męża i Lorraine Conner w miłosnym uścisku. Wyobrażała sobie, jak razem śmieją się do rozpuku, że głupiutka ślicznotka, Sandy Surmon, niczego nie podejrzewa. Pewnej nocy w napadzie zazdrości pojechała do domu Rainie, ukrytego wśród zielonej gęstwiny. Pędziła leśną drogą na pełnym gazie, zastanawiając się, jak się powinna zachować, http://www.diagnosta.com.pl/media/ wszystkiego się nie dowiemy, tutaj będziesz bezpieczniejsza. - A co z tobą? Wracasz na Wschodnie Wybrzeże, tam, gdzie jakiś człowiek wie o tobie wszystko. - Ja też mam dobre przygotowanie. - Mama nie żyje! - wykrzyknęła Kimberly. - Mandy nie żyje! Dziadka porwali! A teraz ty wyjeżdżasz i... i... Quincy w końcu zrozumiał. Córka nie bała się o własne bezpieczeństwo. Ona martwiła się o niego. Straciła już prawie całą rodzinę, a tymczasem jej stary dobry ojciec znów miał się narażać na niebezpieczeństwo. Chryste! W pewnych sprawach bywał czasami kompletnym idiotą. Quincy obszedł łóżko. Wziął Kimberly w ramiona. Pierwszy raz od bardzo dawna jego uparta samodzielna córka nie protestowała. - Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało - wyszeptał ponad jej głową.

z nastrojem. W chwilach zadumy stawały się miękkie, łagodne, a w złości lodowate. A gdy coś Rainie intrygowało? Czy wówczas skłaniała głowę lekko w bok, rozchylała usta jakby w oczekiwaniu na pocałunek? Quincy otrząsnął się z rozmarzenia i poruszył niespokojnie w fotelu. To nie było do niego podobne, żeby myśleć w ten sposób o policjantce. Praca to praca. Zwłaszcza ostatnio. Postarał się skoncentrować na zawodowych umiejętnościach panny Conner. Była Sprawdź do sypialni, by tam dokonać podobnej kontroli. - Rainie, boisz się piekła? - spytał mężczyzna. Rainie usłyszała trzaski w słuchawce. Facet musiał dzwonić ze swojej komórki, a to znaczyło, że mógł być wszędzie. Mógł wjeżdżać windą. Mógł czołgać się korytarzem. Myślał, że rozmawiając z nią, odwróci jej uwagę. Już wkrótce miał się przekonać, jak bardzo się mylił. - Nie boję się piekła - odparła. - Uważam, że samo życie bywa czasem piekłem. - Cierpienie tu na ziemi? Przyznaj, że jednak masz jakieś wyobrażenie o nagrodzie i karze. Biorąc pod uwagę to, czego dokonałaś, chyba masz jakieś wyobrażenie o tym, gdzie w końcu wylądujesz. - Lepiej mów o sobie. Przez cały czas chciałeś ukarać Quincy'ego. Ile osób zabiłeś, żeby tego dokonać? Dlatego wnioskuję - powiedziała szyderczo