patrzył na nich przez otwarte okno swojej ciężarówki. Nagle Shelby uświadomiła sobie, jak bardzo tu nie pasuje. - Wiesz, ludzie cię rozpoznają - zauważył Nevada. - Ależ wiem. - Wahała się tylko przez chwilę. - Pojadę swoim samochodem, dobrze? Puścił jej łokieć. - Jedź za mną. Nie potrzebowała dalszych zachęt. Mężczyzna w ciężarówce splunął na chodnik tytoniową śliną, a Shelby podbiegła do wynajętego cadillaca i otworzyła drzwi. W środku było niemiłosiernie gorąco. Nastawiła klimatyzację na najwyższy poziom, opuściła szybę i wykręciła kierownicę. Kiedy stary pikap Nevady oddalił się od krawężnika, włączyła się do ruchu tuż za nim. Jadąc mu na ogonie i klnąc pod nosem, znów włożyła okulary. To jakiś nonsens, mówiła sobie. Na miłość boską, co ty wyprawiasz, dlaczego jedziesz do domu Nevady? Zacisnęła zęby i jechała za nim przez miasto, na zachód i przez pagórkowate tereny, gdzie wreszcie poczuła działanie klimatyzacji. Teren wokół rancza był chroniony drutem kolczastym, a sumaki rosły obok żywodębów. Po suchej, pokrytej kurzem ziemi błąkały się stadka kozłów, owiec i bydła, skubiąc rzadką trawę i zioła. Pokonali kolejne kilometry i minęli wąwóz, którym kiedyś płynął strumyk. Nevada skierował swojego pikapa w gąszcz żywodębów, gdzie żwirowa, wyboista alejka prowadziła na środek rancza Cadillac podskakiwał na zielsku - rosło między bliźniaczymi koleinami i rysowało podwozie auta. - Świetnie - Shelby mruknęła pod nosem, zaciskając ręce na kierownicy. A więc to tutaj skończył Nevada. Kawałek rancza z chatką, która wcale nie wyglądała jak wiejski domek, i http://www.codziennaapteka.pl/media/ Korytarz wydał jej sie dziwnie znajomy. Serce biło jej mocno i szybko, czuła ucisk w piersi, na plecach wystapił zimny pot. - Byłam tu ju¿ kiedys - powiedziała, z trudem przełykajac sline. - Cholera, jestem tego pewna. Zatrzymali sie przed drzwiami oznaczonymi numerem 3-B. To miejsce Kylie Paris nazywała domem. Nick zapukał, głosno i zdecydowanie. Z mieszkania nie dochodziły ¿adne dzwieki - ani szum telewizora, ani odgłos kroków zbli¿ajacych sie do drzwi. Nie dosłyszeli okrzyku zaskoczenia ani głosu oznajmiajacego, ¿e ktos, kto tu mieszka, ju¿ spieszy, by wpuscic nieoczekiwanych gosci. Nikt nie patrzył przez wizjer. W mieszkaniu panowała absolutna cisza.
nieostro¿nie. Zwłaszcza ¿e nie było swiadków. Ale jedna osoba zgineła na miejscu, a Charles Biggs, jedyny swiadek, został zamordowany. Paterno, obróciwszy sie na krzesle, siegnał po raporty dotyczace wszystkich osób spokrewnionych z Marla Amhurst Cahill. Smietanka towarzyska. Marla pochodziła z bogatej Sprawdź potrzebował. Jedna z pielegniarek pracujacych na oddziale oparzeniowym nie przyszła na dy¿ur - zepsuł jej sie samochód i zginał telefon komórkowy - a dwie pozostałe miały pełne rece roboty. Dotychczas nie znaleziono nikogo na zastepstwo. Zanim uda im sie kogos tu sciagnac, on zda¿y zrobic swoje. W szpitalu było troche zbyt jasno, ale niewiele mógł na to poradzic, wiec tylko wsadził na nos okulary w szylkretowych oprawkach. Bez trudu wszedł w role internisty i pewnym krokiem sunał teraz szpitalnymi korytarzami. Na piersi miał przypieta plakietke identyfikacyjna ze zdjeciem i nazwiskiem doktora Carlosa Santiago. Miał nadzieje, ¿e nikt nie zauwa¿y, i¿ jego twarz ró¿ni sie od tej na zdjeciu.