- Nie miewam kłopotów ze snem - zauważyła, bowiem od lat wystarczało jej przespać się cztery godziny na dobę.

- Tak? - Zmierzył ją od stóp do głów. - Do mojej dyspozycji też? - Proszę nie przeciągać struny, detektywie. Jeśli zamieni pan słowo z kimkolwiek bez mojej zgody, pożegna się pan z pracą. - Aż tak? - Santos był wyraźnie rozbawiony. - To już po mnie. A do kogo pani pójdzie? Do burmistrza? Poczuła, że wypieki występują jej na policzki. Była wściekła, że daje się wyprowadzać z równowagi. - Tak się składa, że dobrze się znamy. Tak się też składa, że gubernator jest przyjacielem mojej rodziny. Santos podszedł o krok bliżej, nachylił się ku niej. - Posłuchaj, księżniczko. Mogę pożegnać się z pracą, ale dopóki ją mam, będę robił, co do mnie należy. Przygotuje mi pani listę gości i listę pracowników, a ja ich przesłucham. I radziłbym współpracować z nami, bo inaczej będzie pani odpowiadać za utrudnianie dochodzenia. Czy to jasne? - Niech pan spróbuje. Santos zmrużył oczy. - Jeśli będę musiał... - Patrzył na nią przez chwilę, wreszcie uśmiechnął się i zakończył: - Cóż, Glorio, jesteś taka, jaką chciała cię mieć matka. Musi być z ciebie dumna. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak celnie ją ugodził. Już miała mu posłać równie celną i bolesną ripostę, ale niestety nie zaczekał na odpowiedź. Odwrócił się i odszedł. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY Przez pół nocy, do godzin porannych, Gloria udzielała wywiadów prasie i telewizji. Nie było chyba na całym Południu gazety i stacji, która nie przysłałaby swojego reportera do St. Charles. Odbyła też dosyć nerwowe rozmowy z dwoma organizatorami konferencji korporacyjnych, które miały się odbyć w jej hotelu; pierwszego zdołała przekonać, by nie odwoływał zaplanowanego na jesień seminarium, drugiego ubłagała, by raz jeszcze rozważył swoją rezygnację. Żeby ich zmiękczyć, musiała zaproponować dodatkowe zniżki, na które z trudem mogła sobie pozwolić. O dziewiątej wreszcie odetchnęła. Była kompletnie wyczerpana, ale najgorsze miała za sobą. Zdawała sobie jednak doskonale sprawę, że to, czego dokonała wespół z reprezentującą ją firmą public relations, jest niczym opaska uciskowa chwilowo powstrzymująca krwotok. St. Charles popadał w kłopoty. Opadła na fotel za biurkiem, za którym urzędował jeszcze jej ojciec, oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy. W niedługim czasie powinna podjąć radykalne decyzje. Decyzje, przed którymi się wzdragała i których ojciec najpewniej nigdy by nie zaaprobował, a o których matka nie będzie chciała słyszeć. Trudno. Coś za coś. Jeśli frekwencja nie wzrośnie, a z nią zyski, część personelu będzie musiała odejść. To z kolei wpłynie na dalsze zmniejszenie frekwencji, pociągając kolejne zwolnienia. Wkrótce utrzymanie hotelu przekroczy możliwości finansowe Glorii, nie remontowany budynek zacznie niszczeć. Efekt domina, jak z koszmarnych snów. Nie, nie może do tego dopuścić. Nie dopuści. Wstała z fotela i podeszła do panoramicznego okna wychodzącego na St. Charles Avenue. Odjechały już wozy policyjne i minibusy stacji telewizyjnych, rozeszli się gapie. Zaczął się normalny dzień pracy. Dla niej. Dla hotelu. Dla nowoorleańczyków. http://www.cm-uj.pl/media/ było łatwo go przejrzeć. - Dlaczego pozwoliła się pani pocałować? Oblała się rumieńcem. - Proszę nie zmieniać tematu. Przyciągnął ją do siebie, trzymając za nadgarstek. - Mój temat jest ciekawszy. - Nie dla mnie, milordzie. Uśmiechnął się, nachylił i delikatnie musnął wargami jej usta. - Czy to jest ciekawsze? - szepnął. - Nie sądzę... Pocałował ją jeszcze raz, mocniej. - A może to? Bo mnie bardzo interesuje. Bogini otworzyła turkusowe oczy.

- W przeciwieństwie do pana nie chciał czekać, aż zmienię zdanie. Palec zatrzymał się na chwilę, po czym na nowo podjął wędrówkę. - I zmieniła je pani? Spojrzała na niego oburzona. - Milordzie, ja... - Proszę zamknąć oczy - polecił tym samym cichym głosem. - I odprężyć się. Sprawdź „Twoja druga i ostatnia obiekcja dotyczyła mojej wiary w miłość, a raczej jej braku. Myślę, że już znasz odpowiedź. Nie będę ogłaszał całemu światu, jak bardzo cię kocham, pragnę i potrzebuję. Mam jednak do ciebie pytanie. Kochasz mnie, Alexandro?” Łza spadła na podpis: „Twój Lucien.” Lord Kilcairn, którego poznała, szukając pracy, nigdy nie przekazałby nikomu swojego dziedzictwa, zwłaszcza Rose Delacroix. Zrobił to jednak. Dla niej. Wstała i zaczęła spacerować po pokoju. Testament podpisany przez Luciena oraz świadków: pana Mullinsa, lorda Beltona i jeszcze jednego prawnika, niewątpliwie był autentyczny. Jednak postawił na swoim i to w taki sposób, że nawet nie mogła się z nim spierać. Ze złością rzuciła list na podłogę i zaczęła go deptać. Po chwili jednak podniosła i wygładziła zmiętą kartkę. Zaklęła pod nosem. Dobrze, że w pobliżu nie było żadnej uczennicy. - Ten człowiek doprowadza mnie do szaleństwa.