jedno z nas próbuje odzyskac swoje wspomnienia. - Obejmujac obiema dłonmi kubek, upiła łyk ciepłej kawy z mlekiem i oblizała pianke, która osiadła jej na górnej wardze. Nick odwrócił wzrok. - Chyba masz racje. - Napił sie kawy i spojrzał na Marle. - Wszystko zaczeło sie jakies szesnascie... nie, siedemnascie lat temu. Mielismy oboje po mniej wiecej dwadziescia lat. Znalismy sie własciwie od zawsze, bo nasi rodzice obracali sie w tych samych kregach. Ja ciagle wpadałem w jakies kłopoty - alkohol, kobiety, albo i jedno, i drugie. Miałem problemy ze szkoła, nie lubiłem sie uczyc, co moja matke napawało przera¿eniem, a ojca niesmakiem. Kilka razy wpłacał za mnie kaucje. Có¿, nigdy nie pasowałem do szacownej rodziny Cahill. - Buntownik. - Tak, có¿, wtedy chyba ci sie to podobało. 350 Szli chodnikiem, w rzedniejacym powoli tłumie. - Jest w tym cos - przyznała, choc nie podobała jej sie mysl, ¿e sama nale¿y do kobiet, które pociagaja dzicy, http://www.bed-breakfast.pl Kylie opusciła rece. - Czego... czego chcesz? - Wszystkiego, Marla. Tak jak ty. Absolutnie, kurwa, wszystkiego. - Przesunał wzrokiem po jej ciele. - Tego, co mi sie nale¿y. 451 Ogarneły ja mdłosci. - To ty próbowałes mnie zabic. Wyskoczyłes przed mercedesa Pam, tam, na drodze, a potem byłes w szpitalu i w mojej sypialni. Dodałes mi czegos do soku. - Tak, to było naprawde niezłe. Musiałem wejsc do twojego pokoju, ale robiłem to ju¿ wczesniej. No, no, jestes bardziej inteligentna, ni¿ sie wydajesz.
Odwrócił sie do niej gwałtownie. Ciepły, wiosenny wiatr szarpał sukienke Kylie i rozwiewał siwe włosy Conrada. Z nieba zaczeły spadac pierwsze krople deszczu. - Najlepiej bedzie, jesli zaraz stad znikniesz - wyszeptał zimno, tonem nie znoszacym sprzeciwu. Był czerwony na twarzy, ale usta miał blade, jakby nie było w nich ani kropli Sprawdź emocjami. - Och, na miłość boską! - pociągnęła nosem. - Nie miałam zamiaru rozklejać się jak jakieś żałosne, słabe babsko. A niech to, Nevada, dlaczego tak się zawsze dzieje? - Nie wiem. - Objął ją mocniej i wybuchnął śmiechem. - Ale uwierz mi, Shelby, nigdy nie pomyślałbym o tobie jak o żałosnym, słabym babsku. - Dobrze. - Wytarła nos wierzchem dłoni i potrząsnęła głową, żeby oprzytomnieć. Zapadł już zmrok, a w oddali zabrzmiało wycie kojota. - Ale jeśli urządzę więcej takich przedstawień, będziesz musiał zmienić zdanie. - Wątpię. - Oplótł ją ramionami i odchylił się do tyłu, żeby spojrzeć jej w oczy. - Ale martwię się McCallumem. - Nie powinieneś. - Shelby... - Nic mi się nie stanie - zapewniła. Nie chciała dać się zastraszyć. Pocałowała go w policzek. - Byłby głupcem, gdyby znowu czegoś ze mną próbował. - No, tak, z tego, co wiem, nie dostał ostatnio żadnych nagród za inteligencję, a poza tym nie mówimy o