Mark musiałby długo szukać Tammy. Zaszyła się w ta¬kim miejscu, o którym nigdy by nie pomyślał. Wreszcie czuła się jak u siebie.

przez tę historię z twoją matką. Mark przybladł. - Co wiesz o mojej matce? - syknął przez zaciśnięte zęby. - Popełniła samobójstwo, gdy wyszło na jaw, że twój ojciec ma romans ze swoją bratową, matką Franza i Jeana-Paula. Miałeś wtedy dwanaście lat. Twój ojciec niedługo potem zapił się na śmierć. Podobno znienawidziłeś całą ro¬dzinę, obarczając ich winą za tę tragedię. Ochmistrzyni powinna wylecieć z roboty, pomyślał. I to natychmiast. Moment, przecież tylko powtórzyła to, o czym i tak roz¬pisywały się żądne sensacji kolorowe pisma. Cała ta sprawa od dawna była tajemnicą poliszynela. Tammy ochłonęła nieco. Chyba się zagalopowała. - Przepraszam, nie powinnam była o tym wspominać. Zrozum jednak, co próbuję ci powiedzieć. Tym miejscem musi wreszcie zacząć ktoś zarządzać. Nie można znów zostawić tych ludzi zupełnie samych i zawieść ich tylko dla¬tego, że w przeszłości... Tym razem wybuchnął Mark. - Dosyć! Moja przeszłość nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu chcę wrócić do siebie. Nie zamierzała ustąpić. Nie tylko zamek i służba po¬trzebowali Marka. Ktoś musiał przygotować Henry'ego do jego przyszłej roli. Tammy mogła wychować dziecko, ale następcę tronu musiał wychować Mark. - Masz obowiązki do spełnienia - przypomniała mu. - Jesteś władcą tego kraju. - W świetle prawa władcą jest Henry. Zerknęła na śpiącego na jej ręku chłopczyka. - Tak? - W jej głosie brzmiała zjadliwa ironia. – Ma może podpisać jakąś ustawę? — Nie wypieram się moich obowiązków państwowych, ale nie będę mieszkał w zamku. Odtąd to jest twój dom i Henry'ego. - Jasne, ściągnąłeś mnie tu po to, żeby zwalić mi na głowę zajmowanie się tym miejscem. Kolejny kłopot, któ¬rego uda ci się pozbyć. Bardzo sprytnie! - Niczego na ciebie nie zwalam! - Co tu się dzieje?! U szczytu marmurowych schodów stała Ingrid, zaalar¬mowana podniesionymi głosami. Ze zdumieniem patrzyła na zacietrzewioną parę. http://www.aranzacja-wnetrz.org.pl/media/ - Nie zabierzesz go ze sobą z powrotem do buszu - zauważył trzeźwo Mark. - Jest na to za malutki. Zagryzła wargi. - Na razie nie wrócę do pracy. Zrobię sobie przerwę. - Świetnie. A co zrobisz, gdy skończą ci się pieniądze? - Znajdę pracę w mieście, w ogrodzie botanicznym. - A co z Henrym? - Oddam go do żłobka. - I to ma być odpowiednia opieka? Nie zgadzam się! Nie widzisz, że najlepsze warunki miałby, mieszkając razem z tobą w Broitenburgu? Nie widzisz, że tak byłoby najlepiej dla nas wszystkich? - Nim zdążyła się zorientować, ujął jej dłonie i uścisnął je mocno, jakby pragnął przelać w nią choć część swojego zapału. - Oddam wszystkie okoliczne lasy pod twoją opiekę, zapłacę ci kilka razy tyle, ile zara¬biasz teraz. Wybierzesz sobie kogoś do pomocy nad Hen¬rym, zamieszkasz w zamku, wszystko na mój koszt. - Ja miałabym mieszkać w zamku? - powtórzyła z nie¬dowierzaniem. - Oczywiście! - To przecież absurd. - Popatrzyła na swoje dłonie, któ¬rych Mark wciąż nie wypuszczał ze swoich rąk. Od ciężkiej fizycznej pracy stały się szorstkie i zniszczone, widniały na nich dawne i świeże zadrapania.

- Oczywiście, że pozwoli. - A na co pozwolę? - za jej plecami odezwał się zna¬jomy głos. Odwróciła się i ujrzała między drzewami Marka, ubra¬nego w elegancki garnitur. Widziała go już i w stroju ksią¬żęcym, i w wieczorowym, i w zwyczajnych dżinsach - i za każdym razem było to samo. Za każdym razem na moment odbierało jej mowę z wrażenia. Wolała nie analizować, jakie były przyczyny tego faktu. - Na realizację planów Ottona. Widziałeś je? Są genialne! Stary ogrodnik, zmieszany, zwijał papiery w rulon, ale Tammy zdecydowanie wyjęła mu je z ręki, ignorując wszel¬kie protesty - Sam popatrz! Na przykład na tamtym wzgórzu jest wia¬trołom, dziesięć lat temu potężny huragan zwalił drzewa. Przy¬najmniej tak zrozumiałam. Trzeba koniecznie posadzić nowy las, ponieważ następuje erozja i wypłukiwanie żyznej warstwy gleby. Tolerowanie takiego stanu rzeczy to zbrodnia! - Zbrodnia? - Mark obrzucił ją dziwnym spojrzeniem, ale nie zwracała na to uwagi. Sprawdź - Jestem bardzo zajęty. Nie przeszkadzaj mi. Idź sobie i daj mi znać, jeśli spotkasz posiadacza chmur. Pięć miliardów osiemnaście milionów... Bankier znowu skupił się na swoich obliczeniach i przestał zwracać uwagę na Małego Księcia, który po raz kolejny pochylił się nad trzymaną w dłoniach Różą i zamknął oczy. Tym razem Róża przeniosła ich oboje z powrotem na planetę Małego Księcia. - To był smutny dzień - westchnął Mały Książę. - Dlaczego? - spytała Róża. Mały Książę nie odpowiedział od razu. - Dorośli naprawdę są bardzo dziwni, przynajmniej niektórzy. Jak mogą żyć nie mając przyjaciela i nie będąc dla kogoś przyjacielem?... To smutne, że nikt nie chce przyjaźnić się z kimś biednym, brzydkim czy słabszym od siebie. Dlaczego nikt takich ludzi nie potrzebuje? -mówił Mały Książę jakby do siebie. Róża rozumiała jego smutny nastrój i postanowiła go pocieszyć. - Jutro też jest dzień - powiedziała ciepło. - Pochyl się nade mną...