– Wynoście się – warknął wtedy, patrząc na nich ze śmiertelnym spokojem. – Na rany

– Kto wie, gdyby nie Roberto, może zabiłabym sukinsyna! O1ivia słyszała rytmiczny stukot z góry. Poprzez trzaski i szelesty docierał do niej odgłos kroków. Ktoś wszedł na pokład. Ani przez chwilę nie wątpiła, że to porywaczka, więc nie krzyczała; wolała nie ryzykować, że wariatka ponownie ją zaknebluje. Boże, oddałaby wszystko za jakąś broń. W tej chwili mogła najwyżej cisnąć dzbankiem z wodą i oblać napastniczkę, ale jedyne, co tym osiągnie, to zaskoczy ją i wyprowadzi z równowagi. Nagle zapaliły się światła. O1ivia mrugała szybko, chcąc się przyzwyczaić do jasności. Porywaczka schodziła powoli. Niosła niewielką skrzynkę. – Jak się dzisiaj mamy? – zapytała ze sztuczną wesołością. O1ivia najchętniej odparłaby: „Wręcz kwitnąco”, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Uznała, że najlepszym sposobem na wariatkę jest trwać przy swoim. Nie jest to proste, jeśli się tkwi w cuchnącej klatce, ale jeśli uda jej się zmusić porywaczkę do mówienia, może zdoła wycisnąć z niej informacje, a jednocześnie psychopatka wyrzuci z siebie gniew. O1ivia zdołała zachować spokój. Opanować paraliżujący strach. – Widzę, że zjadłaś. Dobrze, bardzo dobrze. Musisz być silna. O1ivia znieruchomiała. Do czego ona zmierza? Przecież nie wie o dziecku? Oczywiście, że nie. Nikt nie wie o dziecku. Nawet twój mąż, a zważywszy na rozwój http://www.akcesoria-bhp.info.pl/media/ nowoczesnej budki telefonicznej. Trzy szyby z pleksiglasu, brudne, zabazgrane, słup i telefon. Naprzeciwko wieżowiec, na parterze – koreański sklepik. Na ulicy było prawie pusto, ale zaparkował i podszedł do budki w chwili, gdy autobus zatrzymał się przy przystanku. Kim jest? Dlaczego do niego dzwoniła? Po co? Chciała, żeby ją tu odnalazł? Z powątpiewaniem rozglądał się po okolicy. Niby dlaczego miałaby go wabić tutaj, między wieżowce, które jak senne olbrzymy przycupnęły w nocnym świetle? Ulicą przemykały nieliczne samochody. Skrzyżowania błyskały zielenią i czerwienią, wysokie latarnie spowijały wszystko fluorescencyjnym światłem samotności. Nie dostrzegał niczego wyjątkowego. Wiedział tylko, że ktoś igra sobie z nim coraz śmielej. Kto mu to robi? I, co ważniejsze, dlaczego?

wiedziała, że za nią podąży. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Nikt na pokładzie nie przypominał jego pierwszej żony... byłej żony, poprawił się. Byłej. W chwili jej śmierci co prawda mieszkali razem, ale byli po rozwodzie. I to się miało skończyć. Dlatego że Jennifer nie mogła porzucić kochanka. Samolot miękko wylądował; tylne koła uderzyły w asfalt lotniska LAX z cichym Sprawdź żony. Bóg jeden wie, co zastaną w jej grobie. Rozdział 27 Olivia obserwowała przez okno, jak wóz patrolowy mija powoli jej dom i znika za zakrętem. Wóz patrolowy. Tutaj. Na końcu świata. Droga wiła się z dala od domu, była niemal niewidoczna wśród drzew, ale poznała oznakowanie. Wóz należał do policji nowoorleańskiej. Świetnie. Bentz nasyła na nią kolegów, a sam szuka byłej żony w cholernej Kalifornii. A przecież mu powiedziała, że sobie poradzi. Złapała za telefon, zadzwoniła, ale nie odbierał. Tak jak się spodziewała. Oczywiście. Ilekroć pracował nad nową sprawą, był nieuchwytny. Rozumiała to, nie pojmowała tylko jego fascynacji sobowtórem Jennifer. A jednak poprosił kolegów z wydziału o pomoc – stąd wóz patrolowy w okolicy domu. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, nie zna umiaru. Choć to zrozumiałe w jego branży. Widział najgorsze cechy ludzkiej natury, na co dzień stykał się z okrucieństwem. Że już nie wspomni