– Mamo? – odezwała się jej córka z niepokojem w głosie.

Wally oddalił się pospiesznie w głąb domu. - Dziękuję. Nie wiedziałam, co robić dalej. - Proszę pójść ze mną, milady. Crispin zniknął w pokoju, z którego niedawno wyszedł. Victoria ruszyła za nim. W progu przystanęła. Ogromny stół zajmujący środek pomieszczenia wskazywał, że to jadalnia, ale mieszkańcy najwyraźniej jedli posiłki gdzie indziej. W jednym końcu dębowego blatu leżały rozrzucone, papiery, a resztę powierzchni zajmowała kolekcja niedużych drewnianych pudelek i figur szachowych oznaczonych małymi flagami. Zaintrygowana podeszła bliżej i spojrzała na chorągiewkę przyczepioną do czarnego pionka. - Lord Keeling, od ósmej do ósmej trzydzieści wieczorem - przeczytała na głos i podniosła wzrok na Szkota. - To mapa Mayfair, prawda? - Tak. Pochyliła się niżej. - A to pudełko pośrodku to Grafton House. - http://www.agrolinia.org.pl Victoria się uśmiechnęła. - Oczywiście, ale zaraz wracaj. Nie dodała, żeby był grzeczny, ale zrozumiał ją właściwie. Ruszył z Kingsfeldem w stronę spokojniejszego zakątka foyer. - Jaką masz do mnie sprawę? - Po naszej pogawędce przejrzałem dokumenty i znalazłem to. Wyjął z kieszeni kartkę papieru, rozwinął ją i wręczył Sinclairowi. Była tak poplamiona, że nie dało się nic odczytać. - Co to jest? - Fragment wystąpienia w Izbie, nad którym pracowaliśmy

rozrywek, prawda? Victoria pokazała mu język. - Kiedy jestem na wsi, lubię jeździć konno. Mama zawsze twierdziła, że jestem łobuziakiem, bo nienawidziłam starej szkapy, którą z uporem dla mnie siodłali. Kazałam na niej jechać stajennemu, Sprawdź poszpiegować? Milczał przez chwilę. -Tak. Widać niewiele dla niego znaczyła, skoro bardziej interesowały go własne sprawy niż jej uczucia. Ciekawe, dlaczego liczyła na coś więcej? - W takim razie zobaczymy się wieczorem - powiedziała spokojnym tonem i wyszła z pokoju. Sinclair przez dobre pięć minut spacerował po gabinecie i klął pod nosem, zanim na tyle pozbierał myśli, żeby zaplanować następny krok. Victoria nie rozumiała, że ludzie, których nazywała przyjaciółmi i zapraszała do swojego domu, wcale nie są tacy, jak