blisko nie podpływał.

dopatrzył się zamysłu Bożego. – Mamy wspólnego znajomego, Aleksego Stiepanowicza Lentoczkina. No, tego, co podarował panu pewną książkę, powieść Fiodora Dostojewskiego. Taka nadnaturalna orientacja znowu zadziwiła Lwa Nikołajewicza, ale i tym razem nie zanadto. – Tak, doskonale pamiętam tego biednego młodzieńca. Wie pan, że spotkało go nieszczęście? Rozum mu się pomieszał. Matwiej Bencjonowicz nie odezwał się, ale uniesieniem brwi wyraził zdziwienie, jakby chciał rzec: co pan powie? – Z powodu Czarnego Mnicha – zniżył głos jego rozmówca. – Poszedł nocą do pewnej chatki, gdzie na oknie był wydrapany krzyż, i rozum stracił. Coś tam zobaczył. A potem, w tym samym miejscu, inny człowiek, którego też trochę znałem, zastrzelił się z pistoletu. Oj, ależ się rozgadałem! To przecież tajemnica – przestraszył się Lew Nikołajewicz. – Powiedziano mi to w największym sekrecie, dałem słowo. Niech pan nikomu więcej o tym nie mówi, dobrze? Tak, tak – powiedział do siebie śledczy i mocno potarł nasadę nosa, żeby złagodzić wściekłe pulsowanie krwi. Tak, tak. – Nikomu nie powiem – obiecał, udając, że ziewa ze znudzeniem. – Ale wie pan co, pan mnie też wydaje się bardzo sympatyczny. I do tego okazuje się, że mamy wspólnego znajomego. Czy nie zechciałby pan posiedzieć ze mną przy filiżance herbaty lub kawy? http://www.abc-budowadomu.com.pl – Świetnie, jeszcze więcej dwuznaczności. Tego właśnie nam potrzeba. Teraz Vander Zanden? A może pani Vander Zanden? – Jak najbardziej. Prowadź. Rainie odwróciła się i wpadła na jakiegoś mężczyznę. Właśnie miała przeprosić, kiedy podniosła wzrok i zdała sobie sprawę, kto to. Przed nią stał George Walker. Jego mięsista twarz była zaczerwieniona. Policzki nosiły ślady łez. Podniósł rękę i wycelował palec w Rainie. Zdziwiło ją, jak bardzo drżał na całym ciele. Poczuła suchość w gardle. Próbowała przełknąć ślinę, wydusić z siebie jakieś składne powitanie. Ale zrozpaczone spojrzenie oczu George’a Walkera sprawiło, że zupełnie straciła głowę. – Co... zrobiliście... dla mojej... córki? – wycedził. – Pracujemy bardzo intensywnie, proszę pana. – Zmarnowaliście wszystkie dowody! – ryknął George Walker. Ludzie, zaintrygowani

tak męczyła się w rozterce, że ledwie się wysapawszy, bez uprzedzenia i przedmów, opowiedział nowo poznanemu człowiekowi o tym, co się stało. Ze względu na swój charakter i głęboko zakorzenioną wstydliwość pan Matwiej wcale nie był skłonny się wywnętrzać, tym bardziej przed obcymi ludźmi. Ale, po pierwsze, Lew Nikołajewicz jakoś wcale nie wydawał mu się obcy, a po drugie – nazbyt już nagląca była potrzeba wygadania się i ulżenia duszy. Berdyczowski opowiadał o tajemniczej amazonce i swoim upadku (zarówno dosłownym, Sprawdź coś tego. – Kleopa pokręcił palcem przy skroni. – Kuku, kukuryku. Sądząc po ściągniętych w skupieniu brwiach, Pelagiusz był innego zdania, ale nie spierał się, powiedział tylko: – Jutro znowu popłyniemy, dobrze? – A pływaj sobie, póki tacie rubelki się nie skończą. Potem był dzień „żółty” – zielony krwiak zrobił się raczej żółty. Tego dnia starzec odezwał się tak: – Mirowariec przyrządzi ci mieszaninę nonfacit. – Znów po ptasiemu – podsumował przemowę brat Kleopa. – Niedługo całkiem na mowę ptasząt niebieskich przejdzie. Tej gadaniny nawet nie będę próbował zapamiętać, zmyślę coś tam ojcu ekonomowi. – Czekaj, ojcze – zaoponował Pelagiusz. – O mirowarcu to chyba z Księgi Jezusa, syna Syrachowego. Mirowariec to w języku cerkiewnosłowiańskim „lekarz”, „aptekarz”,